Rozkład dochodów wśród amerykańskich rodzin jest dziś mniej więcej taki, jaki był rozkład dochodów artystów w latach 80., w czasie rządów prezydenta USA Ronalda Reagana – wynika z książki Alana B. Kruegera „Rockonomics: A Backstage Tour of What the Music Industry Can Teach Us about Economics and Life”.

Jak pisze autor w publikacji (jej polski tytuł to: „Rockonomia: kulisy tego, co przemysł muzyczny może nas nauczyć o ekonomii”) w ciągu ostatnich trzydziestu lat udział 1 proc. najlepiej zarabiających artystów w całości przychodów z koncertów wzrósł z 26 proc. w 1982 r. do 60 proc. obecnie. 5 proc. najpopularniejszych muzyków zgarnia 85 proc. koncertowego tortu. Ta sama zależność działa także w przypadku wpływów ze sprzedaży i słuchania nagrań. Ale ten proces bardzo przypomina to, co stało się w całym amerykańskim społeczeństwie jeżeli chodzi o dochody.

W 1979 r. najlepiej zarabiający 1 proc. amerykańskich rodzin dostawał 10 proc. dochodu narodowego. W 2017 r. trafiało do niego 22 proc. PKB. Inaczej mówiąc, rozkład dochodów wśród obywateli USA jest dziś tak „skrzywiony” jak rozkład dochodów muzyków wtedy, gdy na listach przebojów królował utwór „Born in the USA” Bruce`a Springsteena. Dlaczego zarówno amerykańskie społeczeństwo jak i amerykańscy muzycy zmierzają ku rzeczywistości „zwycięzca bierze wszystko”?

"Majątek pięciu najbogatszych obywateli USA równy jest temu, co ma połowa ludzi na Ziemi."

Autor twierdzi, że przyczyną są zmiany w technologii. Podaje, że pięciu z sześciu najbogatszych obywateli USA (Bill Gates, Mark Zuckerberg, Larry Ellison, Michael Bloomberg i Jeff Bezos – ich połączony majątek równy jest temu co posiada, prawie połowa ludzi na Ziemi) zbiło fortunę właśnie dzięki nim. Główną cechą tych technologii jest, że rządzą w nich korzyści skali. Nawet niewielka, często trudno zauważalna, różnica w jakości oferty na początku sprawia, że wszyscy wybierają właśnie tę ofertę i przedsiębiorca czy artysta przejmuje nieproporcjonalnie dużą cześć rynku.

Reklama

Często ta początkowa przewaga wynika z fartu. W dalszej części książki naukowiec powołuje się na pracę See Matthewa J. Salganika i Duncana Wattsa “Leading the Herd Astray: An Experimental Study of Self-Fulfilling Prophecies in an Artificial Cultural Market” („Prowadząc tłum na manowce: eksperymentalne studium samospełniających się przepowiedni na sztucznym rynku dóbr kultury”). Naukowcy umieścili 48 piosenek w internetowej bibliotece (za zgodą ich autorów). Internauci byli zachęcani do logowania się i przesłuchiwania fragmentów utworów wraz z możliwością ściągnięcia wybranych utworów za darmo na swój komputer.

Uczestnikom eksperymentu pokazano ranking piosenek, którego kryterium było liczba ściągnięć a więc dobry miernik tego, czy utwór się podoba. Ale stworzono także drugą grupę uczestników eksperymentu, którzy otrzymywali odwrócone informacje o ilości ściągnięć, tak że na przykład 48-najpopularniejsza piosenka znalazła się na szczycie ranking itp.

W „prawdziwej” rzeczywistości najpopularniejszym utworem okazał się być “She Said” autorstwa Parker Theory, który ściągnięto ponad 500 razy. Najmniej chętnie ściągana była piosenka “Florence” Post Break Tragedy, którą pobrało zaledwie 29 osób. Tak więc hit był ponad dwadzieścia razy mniej popularny od „kitu”. Ale najciekawsze jest to, że w odwróconej rzeczywistości piosenka z dołu rankingu popularności utrzymała się na szczycie. Co prawda, “She Said” autorstwa Parker Theory nie pozostał na dnie, tylko podniósł się w rankingu, z czego można wnioskować, iż jakość utworu ma wpływ na jego popularność.

Autor oryginalnego badania konkluduje, iż „ludzie lubią to, co lubią inni ludzie”. W efekcie losowe czynniki (albo tak jak w przypadku eksperymentu celowe manipulacje gustami) mają istotny wpływ na to, co zyskuje popularność. Tak więc jest możliwe, że gwiazdy muzyki pop, takie jak Madonna czy Michael Jackson, odniosły tak oszałamiający sukces w dużym stopniu dzięki szczęściu.

„Rockonomics” to książka pełna anegdotek ze świata popkultury. Mnie na przykład zapadł w pamięć cytat z Paula McCartneya, który opowiadał jak to ktoś kiedyś powiedział mu, że przecież „Beatelsi” nie był materialistami i pisali piękne przeboje „z potrzeby ducha”. Na to McCartney odparł: ”To wielki mit. John (chodzi o Johna Lennona) i ja zwykliśmy siadać i mówić: A teraz napiszemy sobie nowy basen.”

Ale zwraca także uwagę geneza książki. Otóż jej autor Alan B. Krueger jest byłym szefem doradców ekonomicznych prezydenta USA Baracka Obamy. Któregoś razu został poproszony o wygłoszenie mowy w czasie uroczystości zaproszenia nowych artystów do panteonu największych gwiazd muzyki rozrywkowej tzw. Rock and Roll Hall of Fame. Główną tezą tej mowy było właśnie to, że amerykański rynek pracy stał się rynkiem, w którym, tak jak na rynku muzycznym, niewielka liczba „gwiazd” bierze większość a reszta stara się przeżyć.

Autor chwali się, że przesłał tekst przemowy Barackowi Obamie, który właśnie leciał Air Force One a ten oświadczył na spotkaniu, że „każdy powinien przeczytać mowę Alana”. I niedługo potem Krueger nie mógł się opędzić od próśb współpracowników głowy państwa, by przesłać im kopię tekstu. W tekście użyto hasła „Rockonomia”. Po zakończeniu pracy dla prezydenta naukowiec zdecydował się rozwinąć tezy, które zawarł we wspomnianej mowie. Czy cała książka dorównuje poziomem krótszemu pierwowzorowi?

Moim zdaniem nie. „Rockonomia” cierpi na przypadłość, którą tak dobrze znamy z branży muzycznej jeszcze z czasów, gdy sprzedawały się głównie albumy. Producenci mieli jeden czy dwa przeboje i potem wymuszali na artyście, by dograł kolejne 7-8 utworów, tak by dało się wziąć od klientów tyle, ile kosztuje cała płyta. Zwykle kupujący nie wychodzili na tym dobrze, choć zdarzały się wyjątki, by wspomnieć tylko „Paranoid” grupy Black Sabath. Utwór dopisany „na kolanie” w ciągu 25 minut, by dopełnić płytę, stał się klasykiem. Tutaj niestety nie mamy do czynienia z podobnym przypadkiem.

„Rockonomia” stanowi więc sztuczne rozwleczenie interesującej tezy, którą można zawrzeć na kilku stronach maszynopisu. Jest próbą napisania książki popularno-naukowej, która nie wyszła. Wśród jej wielu wad, można chociażby wspomnieć to, że w rozdziały co jakiś czas wtrącane są kilkustronicowe wywiady z artystami, które nie wnoszą nic istotnego. Tak więc zachęcam do zapoznania się z oryginalną mową Kruegera, albo przeczytaniem wstępu do książki, w którym zawarta jest teza i najciekawsze argumenty na nią. Resztę publikacji można sobie darować.

Autor: Aleksander Piński