W polskich przepisach o zamówieniach publicznych próżno szukać wprost odniesienia do partii politycznych. Znajduje się ono natomiast w obowiązującej od 2016 r. dyrektywie w sprawie zamówień publicznych. Motyw 29 jej preambuły jest nieco przewrotny. Z jednej strony mówi, że partie polityczne nie są zamawiającymi, a więc nie podlegają jej przepisom, w następnym zdaniu dorzuca jednak ważne zastrzeżenie.
„Należy przypomnieć, że niniejsza dyrektywa ma zastosowanie wyłącznie do instytucji zamawiających państw członkowskich. W związku z tym partie polityczne, nie będąc instytucjami zamawiającymi, zasadniczo nie podlegają jej przepisom. Niemniej jednak w niektórych państwach członkowskich partie polityczne mogą być objęte zakresem pojęcia »podmiotów prawa publicznego«” – można przeczytać w dyrektywie.
Mówiąc wprost – dyrektywa zakłada możliwość, że partie polityczne powinny stosować jej przepisy. Zdaniem dr. Włodzimierza Dzierżanowskiego, prezesa Grupy Doradczej Sienna i byłego wiceprezesa Urzędu Zamówień Publicznych, z taką sytuacją mamy do czynienia w Polsce. Taki pogląd wygłosił na zorganizowanej niedawno konferencji „Przeszłość dla przyszłości. Dwadzieścia pięć lat polskich zamówień publicznych”.
– Powiedziałbym, że sytuacja Polsce jest wręcz podręcznikowym przykładem, kiedy partie polityczne, zgodnie z dyrektywą, podlegają przepisom o zamówieniach publicznych. Chodzi jednak wyłącznie o te partie, które są finansowane z budżetu – mówi ekspert.
Reklama

Niejasna definicja

Kluczowe jest odwołanie do definicji „podmiotu prawa publicznego”. Zgodnie z art. 2 ust. 1 pkt 4 unijnej dyrektywy taki podmiot musi jednoznacznie spełniać trzy warunki: zostać utworzony w konkretnym celu zaspokajania potrzeb w interesie ogólnym, które nie mają charakteru przemysłowego ani handlowego; posiadać osobowość prawną oraz być finansowany w przeważającej części przez państwo. Spełnienie dwóch ostatnich przesłanek w przypadku partii otrzymujących subwencję z budżetu jest oczywiste. Mają osobowość prawną i są finansowane w przeważającej części przez państwo (o tym ostatnim świadczą sprawozdania finansowe partii otrzymujących subwencję, które potwierdzają, że stanowi ona lwią część ich przychodów). Problematyczna może być jedynie pierwsza z przesłanek.
– Zgodnie jednak z ustawową definicją partia polityczna w Polsce jest dobrowolną organizacją, występującą pod określoną nazwą, stawiającą sobie za cel udział w życiu publicznym poprzez wywieranie metodami demokratycznymi wpływu na kształtowanie polityki państwa lub sprawowanie władzy publicznej. W mojej ocenie partie w Polsce są więc tworzone w konkretnym celu zaspokajania potrzeb w interesie ogólnym, które nie mają charakteru przemysłowego ani handlowego – przekonuje dr Dzierżanowski, wskazując na art. 1 ust. 1 ustawy o partiach politycznych (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 580).
Nieco bardziej ostrożny w swej opinii jest dr Paweł Nowicki, wykładowca na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i radca prawny w kancelarii Prof. Marek Wierzbowski i Partnerzy, choć i on skłania się ku podobnej interpretacji przepisów.
– Definicja podmiotu prawa publicznego jest jedną z najbardziej niejednoznacznych i kontrowersyjnych w unijnym prawie zamówień publicznych, stąd też trudne jest jednoznaczne jej zastosowanie do partii politycznych. Czy partie rzeczywiście zostały utworzone w konkretnym celu zaspokajania potrzeb w interesie ogólnym? Myślę, że ta kwestia może budzić wątpliwości, aczkolwiek wydaje się, że wpisuje się to w cel partii politycznych wynikający z art. 1 ust. 1 polskiej ustawy o partiach politycznych – komentuje prawnik.
– Motyw 29 preambuły dyrektywy niestety jest mało precyzyjny, a kwalifikowanie podmiotów typu partie polityczne do grupy instytucji zamawiających powinno być bezdyskusyjne. Prawodawca unijny jednak chyba sam dał się ponieść klimatom politycznym i tego jednoznacznie nie przesądził – dodaje dr Nowicki.

Dużo wyłączeń

Poprosiliśmy o opinię Urząd Zamówień Publicznych, ale dotychczas nie analizował on tego problemu i nie był w stanie ad hoc wypowiedzieć się w tej sprawie.
– Kwestia ewentualnego stosowania przepisów o zamówieniach publicznych przez partie polityczne jest bardzo skomplikowana. Wymaga pogłębionej analizy uwzględniającej regulacje prawa zamówień publicznych, prawodawstwa europejskiego, jak i przepisów dotyczących funkcjonowania partii politycznych w Polsce – tłumaczy Michał Trybusz, rzecznik prasowy Urzędu Zamówień Publicznych.
Ewentualnych wyjaśnień próżno też szukać w przygotowanym przez Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii projekcie nowych przepisów. Po prostu nie dotyka on w żaden sposób omawianej materii. W praktyce więc prawdopodobnie pozostanie tak jak dotychczas i partie polityczne będą ignorować przepisy o zamówieniach publicznych. Chyba że np. zastrzeżenia zgłosi Komisja Europejska.
Gdyby jednak iść tropem opinii zacytowanych ekspertów, to partie powinny organizować przetargi. I to nie tylko te, które weszły do parlamentu, ale wszystkie otrzymujące subwencje z budżetu państwa (a więc także Partia Razem). Nie wszystko jednak musiałyby zamawiać zgodnie z przepisami o zamówieniach. Artykuł 10 lit. j dyrektywy wyłącza z niej wprost usługi związane z kampanią wyborczą (uznaje się je za nierozłącznie związane z poglądami politycznymi, a więc niemożliwe do udzielania na zasadach stricte rynkowych).
Jest również inne ważne wyłączenie – poniżej 30 tys. euro nie stosuje się przepisów o zamówieniach publicznych, a partie polityczne rzadko wydają naraz większe sumy. W rzeczywistości więc nawet włączenie ich do systemu zamówień nie musiałoby być dla nich aż tak uciążliwe. Poprawiłoby za to transparentność wydatków partyjnych, gdyż umowy o zamówienia publiczne są, przynajmniej co do zasady, jawne. A dzisiaj organizacje walczące o jawność życia publicznego muszą się procesować o każdą niemal fakturę. Partie najchętniej bowiem poprzestałyby na najbardziej ogólnych informacjach przekazywanych w sprawozdaniach dla Państwowej Komisji Wyborczej.

>>> Polecamy: Po wyroku TK Facebook nie dla „prawaków”?