Doktryna szoku – pojęcie opisane przez Naomi Klein w książce pod tym właśnie tytułem – zakłada, że fundamentalne przebudowy reguł rządzących państwem i/lub gospodarką najlepiej robi się w momentach najgłębszych kryzysów.
Może chodzić o wojnę albo klęskę żywiołową. Grunt, żeby nastroje były rozchwiane, a ludzie mieli poczucie prawdziwego życia na krawędzi. Nikt wówczas nie szyje koszulek z napisem „KonsTYtucJA”, bo ma pilniejsze rzeczy do załatwienia – dach nad głową, leki, ubrania (mogą być bez ideologicznych napisów). W takich warunkach sprytny i zdeterminowany rządzący – przekonuje Klein – może nieomal wszystko. Może błyskawicznie i bez oporu przeprowadzić reformy, których w normalnych warunkach zdrowa demokracja, przez swój brak sterowności, nie pozwoliłaby mu wdrożyć.
PiS w swoim obłędnym pędzie do przebudowy wymiaru sprawiedliwości jakby nie doczytał, że takie rzeczy to tylko w kryzysie. Przez blisko trzy lata pootwierał niezliczoną liczbę frontów i popodważał niezliczone dogmaty; myślę przede wszystkim o tych prawnych, ale przecież w gospodarce czy w szeroko pojętym życiu społecznym także. I nie wziął pod uwagę, że czas takim wojnom nie sprzyja. Wyśmiewana ciepła woda w kranie jest dla ludzi realną wartością. Oświetlone, równe drogi i działające wodociągi z kanalizacją, zmodernizowane z pieniędzy unijnych, także. Owszem, wszyscy czuliśmy, że w sądownictwie potrzeba oczyszczenia, postawienia pewnych reguł z głowy na nogi itd. Ani trzy lata temu, ani dziś nie było jednak przekonania, że ustrój III RP trzeba w całości przeorać. A na pewno nie za cenę katastrofalnych podziałów wewnątrz i nieustających tarć na zewnątrz kraju.
Dogasający – miejmy nadzieję – konflikt o obsadę Sądu Najwyższego nie przyniósł niczego dobrego. Energię zużytą na przegonienie z pl. Krasińskich prof. Małgorzaty Gersdorf można było spożytkować na realną naprawę systemu kooptacji do zawodu sędziego, udrożnienie sądowych procedur, wprowadzenie realnej jawności w tych postępowaniach. To też byłaby wojna, ale zrozumiała dla wyborców, z dużym prawdopodobieństwem mniej ryzykowna w relacjach z Brukselą i – co kluczowe – sensowna.
Sędziowie SN wracają do gry. Minimalizuje się ryzyko niepewności co do prawidłowości składów orzekających, a przez to również ryzyko podważania rozstrzygnięć nowego SN. To dobra wiadomość. Ale temat reformy sądownictwa został tak zszargany, że przez wiele lat nie będzie już ani sił, ani determinacji na prawdziwą jego naprawę. Wracamy do punktu wyjścia – trzy lata za późno i zbyt poobijani.
Reklama