Szanowni państwo, orzeczenia o znacznym stopniu niepełnosprawności wydaje się po ukończeniu 16. roku życia. Projekt jest kierowany do osób po 16. roku życia i dorosłych – to słowa rzeczniczki rządu Joanny Kopcińskiej, która jako przedstawicielka wnioskodawców prezentowała poselski projekt ustawy o szczególnych rozwiązaniach wspierających osoby o znacznym stopniu niepełnosprawności podczas pierwszego czytania na posiedzeniu sejmowej komisji.
Słowa te padły 7 maja. Wydawałoby się zatem, że nie może być mowy o jakiejkolwiek pomyłce. Że autorzy ustawy wiedzą, do kogo ją kierują. Że nie kierują jej do niepełnosprawnych dzieci, lecz do dorosłych ze znacznym stopniem niepełnosprawności; to ich przedstawiciele protestowali wówczas w Sejmie. Skąd więc niespodziewany zwrot akcji i propozycja nowelizacji ustawy na kilka dni przed jej wejściem w życie? Czy ktoś pomysłodawcom zwrócił uwagę, że wyrzucenie niepełnosprawnych dzieci poza nawias nowych przepisów to błąd? Że im również należy się dostęp do nielimitowanej rehabilitacji i do specjalistów bez skierowania? I to niezależnie od tego, że ich rodzice dostają 500+ (takie samo wsparcie jest przecież kierowane do zdrowych dzieci).
Politycy tłumaczą swoją woltę wysokim stopniem skomplikowania systemu orzekania o niepełnosprawności. To prawda, niełatwo się w nim odnaleźć. Już sam podział na stopnie niepełnosprawności jest nieczytelny. Całkiem często się zdarza, że osoba ze stopniem znacznym jest paradoksalnie w lepszym stanie niż chory, któremu przypisano dysfunkcję zdrowotną na poziomie umiarkowanym. Do tego sama grupa niepełnosprawnych w stopniu znacznym jest bardzo zróżnicowana i ma różne potrzeby.
Ale to nie zmienia faktu, że od lat ich potrzeby albo były ignorowane, albo zamiatane pod dywan. Choć nikt nie neguje, że są one duże, nikt też nie kwapi się, by je zaspokajać.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej
Reklama