Wypadek premier Beaty Szydło na szczęście nie miał tragicznych skutków, wszystkim poszkodowanym można tylko życzyć rychłego powrotu do zdrowia. I choć oczywiście zbyt szybko by przesądzać o tym, z jakich powodów doszło do kolizji, kto zawinił, czy kierowcy mieli właściwe uprawnienia itd., to warto wykorzystać tę sytuację do wyciągnięcia wniosków i spojrzenia na funkcjonowanie naszego państwa z pewnego dystansu - pisze Maciej Miłosz.
Fakty są takie, że to już trzeci incydent drogowy z udziałem najważniejszych osób w państwie w stosunkowo krótkim czasie. Wcześniej samochód z prezydentem Andrzejem Dudą z powodu pękniętej opony zjechał z dużą prędkością z drogi, a kilka tygodni temu feralną kolizję miał orszak ministra obrony Antoniego Macierewicza.
Jeśli takie sytuacje się zdarzają tak często, to roztropny analityk odpowiadający za bezpieczeństwo naszego państwa powinien się podrapać w głowę i spróbować określić, gdzie leży błąd systemu, gdzie można poprawić procedury dotyczące podróżowania VIP-ów, czy na pewno Biuro Ochrony Rządu powinno funkcjonować tak jak obecnie. Minister Mariusz Błaszczak publicznie mówił o tym, że trwają prace nad przygotowaniem ustawy dotyczącej BOR – miejmy nadzieję, że poprawią regulacje dotyczące ochrony prezydenta i premierów czy ministrów.
Jednak pamiętając ujawniony kilka tygodni temu na łamach DGP tupolewizm, czyli swobodne podejście urzędników do procedur określających bezpieczeństwo podczas podróży lotniczych, wydaje się, że te zmiany powinny pójść znacznie głębiej niż tylko prosta nowelizcja ustawy o zasadach działania „borowików”. Bo nie dość, że powinniśmy te procedury usprawnić, to jeszcze stworzyć taki etos osób odpowiadających za bezpieczeństwo państwa, który by powodował, że ich nieprzestrzeganie zwyczajnie nie mieściłoby się w głowie. Mając w pamięci katastrofy lotnicze ostatnich lat z udziałem VIP-ów (Smoleńsk, Mirosławiec, wypadek śmigłowca premiera Leszka Millera), sformułowanie „łamanie procedur” powinno być ze słownika funkcjonariuszy państwa wykreślone raz na zawsze. Nawet jeśli jakiś bardzo ważny minister spieszy się na bardzo ważną galę.
Jeśli jednak mówimy o przestrzeganiu procedur, to warto pamiętać o starej prawdzie, że państwo, niczym ryba, psuje się od głowy. Trudno wymagać od niższych rangą funkcjonariuszy państwowych przestrzegania procedur, jeśli nie robią tego ci stojący najwyżej. Przykładem idealnym jest pojawienie się osobistego ochroniarza prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego w kuluarach Sejmu bez wymaganych przepustek.
Reklama
Idąc dalej tym tropem, można się zastanowić, czy fakt, że najważniejsze decyzje w państwie podejmuje osoba, która formalnie nie ma do tego prerogatyw, nie działa na funkcjonowanie całości w sposób negatywny. No bo skoro oni na górze mają za przeproszeniem gdzieś procedury, to czemu ja zwykły szaraczek w powiecie X czy Y mam się do nich stosować?
W DGP pisaliśmy o tupolewizmie, ale zwracaliśmy także uwagę na fundamentalne różnice między pojmowaniem państwowości na Wschodzie i na Zachodzie. Podstawowa polega na tym, że za Bugiem najważniejsze jest słowo człowieka, za Odrą procedury. My, jak często w naszej historii, jesteśmy gdzieś pomiędzy.
Być może warto więc wypadek pani premier wykorzystać jako swego rodzaju możliwość, okienko, aby z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku rozstała się z funkcją premiera, a formalnie stery państwa przejął człowiek, który i tak je trzyma. I podkreślmy, w żaden sposób nie chodzi o kwestionowanie wyniku wyborczego, nieuznawanie legalnej władzy itd. Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory i dostało społeczny mandat, by przez cztery lata rządzić. Niech więc rządzi. Ale warto, aby robiło to przestrzegając procedur i regulacji, naprawiając nasze państwo, poprawiając jego funkcjonowanie, a nie jako odgórną politykę wprowadzało brak przejrzystych reguł i nieformalne ścieżki na skróty. By uniknąć takich wypadków, warto procedury brać na serio. Na każdym poziomie władzy. Zarówno premiera, prezydenta, jak i prezesa.