We wszystkich krajach świata największą uwagę przykłada się dziś do tzw. wskaźnika R, czyli współczynnika reprodukcji koronawirusa. Jego wartość określa liczbę nowych zakażeń, które powstają na skutek zakażenia z pojedynczego przypadku. Innymi słowy, wskaźnik ten odpowiada na pytanie, ile nowych osób zakaża się wirusem od jednej zainfekowanej osoby.

Niemcy szacują, że wskaźnik R obecnie wynosi u nich ok. 0,9. Ma to oznaczać, że epidemia w Niemczech powoli zaczyna wygasać. Z kolei szacunki sprzed dwóch tygodni z USA wskazywały, że R w większości stanów wynosił powyżej 1, co mogło wyjaśniać, dlaczego rosła liczba infekcji w USA.

Władze na całym świecie mają nadzieję, że uda im się utrzymać wskaźnik R na poziomie poniżej 1, co oczywiście ma sens. Niemniej trzeba też pamiętać, że koronawirus nie rozprzestrzenia się na postawie średniej. Wartości wskaźnika R będą się różniły w zależności od lokalizacji. R będzie wyższy tam, gdzie ludzie nie utrzymują odpowiednich dystansów lub nie mogą tego robić. Dlatego nawet jeśli wskaźnik R spada poniżej 1, to wciąż sprawy mogą pójść w złym kierunku. Nierzadko bowiem jedna nowa infekcja wciąż powoduje setki kolejnych. Tak działa statystyka.

Obniżenie wskaźnika R do poziomu poniżej 1 jest bardzo dobrym celem, ale tylko na początek. Każdy region, który do tego dąży, powinien być jednocześnie przygotowany na szybki wzrost zakażeń w pewnych lokalnych grupach oraz na pojawienie się zaskakująco dużych ognisk zachorowań, mogących poważnie zakłócić funkcjonowania lokalnej służby zdrowia.

Reklama

Całkiem aktualnym i dość tragicznym przykładem takiego scenariusza jest to, co działo się wśród Nawahów – największego plemienia indiańskiego w USA. W ubiegłym tygodniu odnotowano prawie 3000 przypadków zakażeń oraz 98 zogów wśród tego plemienia. To najwyższe wskaźniki na tle wszystkich amerykańskich stanów.

Wszystkie 55 proc. potwierdzonych przypadków zakażeń w stanie Nowy Meksyk dotyczy amerykańskich Indian. Wskaźnik R jest tutaj wyższy niż gdziekolwiek indziej w USA.

Lokalne odchylenia od krajowej średniej wskaźnika R nie powinny być zaskakujące, co podkreślał w swoim niedawnym eseju informatyk Christopher Moore z Santa Fe Institute.

Moore wskazał na jeszcze jedną ważną rzecz – otóż duże ogniska epidemii mogą się zdarzyć nawet wtedy, gdy wskaźnik R wynosi poniżej 1. Badacz przeprowadził prostą symulację komputerową 100 wybranych ognisk epidemii. Większość z nich miała małą skalę, bo dotyczyły średnio 5 osób. Ale około 1 proc. ognisk dotyczył co najmniej 50 osób. Wraz ze zbliżaniem się wskaźnika R do poziomu 1, ryzyko większych ognisk epidemii rośnie. Ze wskaźnikiem R na poziomie 0,9 średnia skala ogniska epidemii dotyczy 10 osób, zaś 1 proc. może zakazić ponad 140 osób. Ten jeden procent może wydawać się mało ważny. Niemniej oznacza to, że w przypadku 100 małych miasteczek, w których odnotowuje się jedną infekcję, prawdopodobnie w jednym z nich to jedno zakażenie może doprowadzić do 100 kolejnych. Jeśli służba zdrowia w tym miasteczku może poradzić sobie tylko z 10 przypadkami zakażeń, to wówczas mamy do czynienia z lokalnym kryzysem.

Innym problemem, na który zwraca uwagę Moore przy okazji swoich symulacji, są wydarzenia umożliwiające super szybkie rozprzestrzenianie się wirusa, gdzie dochodzi do ekspozycji wielu osób. Chodzi o koncerty, restauracje czy miejsca, gdzie gromadzą się ludzie, takie jak sortownie listów czy zakłady przemysłu mięsnego. Biorąc pod uwagę tę możliwość, nawet jeśli średnia skala ogniska koronawirusa wynosi zaledwie 5 osób, to ogniska o skali powyżej 600 osób wciąż są mogą się wydarzyć. Takie ryzyko występuje w sytuacji, gdy chcemy „wrócić do normalności” tak szybko, jak to możliwe.

Argumenty Christophera Moore’a dotyczą statystyki. Oczywiście średnie wartości są użyteczne, ale również wiele pomijają. Wysokość średniej wskaźnika R może prowadzić do błędnej oceny ryzyka, gdyż możliwość pojawienia się nowego ogniska wirusa wśród pewnych grup może być bardzo duża nawet jeśli średnia dla danego kraju jest poniżej 1.

Wskaźnik R na poziomie poniżej 1 nie oznacza, że możemy się uspokoić i że czeka nas już łatwa droga. Lokalne ogniska wciąż będą się pojawiały, a ich skala może wykraczać poza możliwości służby zdrowia w danym regionie. Co prawda nie istnieje łatwe wyjście z tej sytuacji, ale istnieją pewne rozwiązania: cierpliwość, mycie rąk, noszenie maseczek, a przede wszystkim nacisk na masowe testowanie i śledzenie kontaktów, dzięki czemu możemy lepiej odpowiedzieć na pojawienie się lokalnych ognisk epidemii.

>>> Czytaj też: Francja kontra USA. Awantura o szczepionkę na Covid-19, której jeszcze nie ma