Wyzwaniem dla Wielkiej Brytanii i jej opuszczonych europejskich partnerów będzie teraz zatroszczenie się o to, by separacja nie pogorszyła aktualnej sytuacji i nie przerodziła się w festiwal rozgoryczenia i zemsty.

UE powinna potraktować wyniki referendum jako sygnał ostrzegawczy. Przeprowadzone w tym miesiącu na 10 tys. respondentów przez Pew Research badanie pokazało, że narasta w niej niezadowolenie. Przykładowo, odsetek Francuzów zadowolonych z członkostwa spadł od 2004 roku z 69 do 38 proc., natomiast w Hiszpanii z 80 do 47 proc.

Najbardziej rozsądną reakcją ze strony UE byłaby zmiana stanowiska w przynajmniej kilku kwestiach, które znajdowały się wśród kluczowych referendalnych tematów oraz stały się punktami zapalnymi w całej Wspólnocie: imigracji, decyzyjnej centralizacji oraz coraz silniejszych nacisków na niechętne kraje na dalsze „zacieśnianie integracji”.

Francja powinna oprzeć się natomiast pokusie próby agresywnego przyciągnięcia kapitału z Wysp. Sektor bankowy w naturalny sposób zacznie przemieszczać się z dala od Londynu w stronę Paryża, Luksemburga oraz Frankfurtu. Europejskie banki mają już wystarczająco dużo problemów – udziały Deutsche Banku są warte zaledwie połowę tego, co jeszcze rok temu.

Reklama

Rządząca w Wielkiej Brytanii Patia Konserwatywna musi zlikwidować wewnętrzne podziały wywołane między innymi przez źle prowadzoną kampanię. Minister David Cameron oraz kanclerz skarbu George Osbourne byli zwolennikami pozostania w UE, stale otrzymując ciosy od znajdujących się po przeciwnej stronie Konserwatystów Borisa Johnsona oraz Michaela Gove’a. Biorąc pod uwagę zeszłoroczne zaskakujące zwycięstwo w wyborach oraz ryzykowne posunięcie z przeprowadzeniem fatalnie zakończonego referendum, trudno wyobrazić sobie, by Cameron albo Osbourne pozostali na stanowiskach. Potwierdzają oni ponurą maksymę Enoch Powell: wszystkie polityczne kariery kończą się niepowodzeniem.

Niezależnie od tego, kto zostanie następnym brytyjskim liderem, powinien on oprzeć się pokusie porzucania europejskich partnerów. Jakiekolwiek przejawy antyeuropejskiej pychy będą w Wielkiej Brytanii niepotrzebnymi punktami zapalnymi. Brytyjscy liderzy muszą udowodnić rynkom, że są w stanie zagwarantować w ciągu nadchodzących 2 lub nawet więcej lat negocjacji nienaruszalność istniejących handlowych umów. W przeciwnym razie doświadczą odpływu inwestycji.

Do głosu dojdzie też zapewne obecnie pytanie o przyszłość Szkocji. Tym bardziej, że w dwóch ostatnich przeprowadzonych tuż przed czwartkowym głosowaniem sondażach w tym kraju, zwolennicy pozostania w UE mieli nad przeciwnikami dwukrotną liczebną przewagę. Odmówienie Szkocji prawa do przeprowadzenia kolejnego referendum byłoby niedemokratyczne. Rozpad Wielkiej Brytanii wydaje się nieuchronnym skutkiem wyników referendum i groźba ta powinna być traktowana z wyczuciem.

Zgodnie z kampanijnymi przewidywaniami licznych międzynarodowych instytucji i ekonomistów Brexit rzuci rozległy „cień” na gospodarcze perspektywy na Wyspach. Rynek kontraktów terminowych sugerował, że nie ma szans, by Bank Anglii podniósł do lutego stopy procentowe, dając jednocześnie o wiele większe szanse na ich obniżenie. Bank centralny rozważy prawdopodobnie obcięcie stopy referencyjnej z poziomu 0,5 proc. (utrzymywanego od 2009 roku). To z kolei doprowadzi do pogłębienia spadku wartości funta.

Osbourne powinien wycofać groźbę wprowadzenia oszczędnościowego budżetu, zwiększenia podatków oraz ograniczenia wydatków publicznych. Jego ostrzeżenie z połowy tego miesiąca o tym, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE pozostawi w budżecie „czarną dziurę” o wielkości 30 mld funtów (43 mld dol.) było w najlepszym razie zgadywanką, a w najgorszym sianiem paniki. Słabość brytyjskiej gospodarki wychodzącej z recesji oznacza, że ostatnią rzeczą jakiej potrzebuje jest polityka zaciskania pasa.

W interesie Europy pozostaje, by brytyjska gospodarka pozostała silnym „super-Singapurem u bram Europy”, jak określił ją w lutym Markus Kerber, reprezentujący 100 tys. największych niemieckich firm jako szef Federation of German Industries. Karanie Wielkiej Brytanii, które ma na celu zniechęcenie innych krajów do „wyjścia”, byłoby powtórzeniem kampanijnego błędu polegającego na wykorzystaniu histerycznej retoryki zamiast akcentowania pozytywów odrzucenia Brexitu. UE musi zacząć podkreślać korzyści płynące z członkostwa, w przeciwnym razie Wielka Brytania będzie jedynie pierwszym z państw które uznało, że przywileje pozostania we Wspólnocie nie są warte wnoszenia członkowskich opłat.

>>> Polecamy: 400 tys. Polaków wróci do kraju? Zobacz, co dla polskich emigrantów oznaczałby Brexit