Arak wskazał, że zarówno tegoroczny deficyt budżetowy (po nowelizacji 109,3 mld zł) jak i ten zaplanowany na 2021 rok (82,3 mld zł) należą do najwyższych w historii Polski; jednak sytuacja, w jakiej znalazła się cała światowa gospodarka po wybuchu pandemii COVID-19, jest porównywalna jedynie z kryzysem 1929 roku i wymaga "bezprecedensowych działań".

Ekspert podkreślił, że oba budżety zostały przygotowane zgodnie z wytycznymi Komisji Europejskiej, która zawiesiła reguły fiskalne i wydatkowe w całej UE. "Budżet na 2021 roku musi zawierać bufor bezpieczeństwa dla przedsiębiorstw i dla rynku pracy, a także musi uwzględniać nasz wkład własny na inwestycje realizowane ze środków UE, które rozpoczniemy w 2021" - powiedział.

Przypomniał, że Polska będzie mogła otrzymać z budżetu UE, tzn. w ramach Wieloletnich Ram Finansowych oraz Europejskiego Instrumentu na rzecz Odbudowy, ok. 139 mld euro w formie dotacji oraz 34 mld euro w pożyczkach. W przeliczeniu na złotówki - jak wylicza kancelaria premiera - oznacza to, że Polska będzie mogła skorzystać z ponad 776 mld zł wsparcia (w cenach bieżących), w tym: 623 mld zł w formie dotacji i 153 mld zł w formie niskooprocentowanych pożyczek.

Reklama

Dyrektor PIE podkreślił też, że z uwagi na pandemię, wszystkie państwa UE notują znaczący wzrost deficytów, m.in. po to by zapobiec wzrostowi bezrobocia. Dodał, że pod tym względem, Polska znajduje się w znacznie lepszej sytuacji np. w porównaniu z Wielką Brytanią, gdzie w II kw. tego roku 750 tys. osób straciło pracę, czy w Hiszpanią, gdzie przybyło ok. miliona nowych bezrobotnych.

Wskazał, że zgodnie z Badaniem Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) zatrudnienie w II kw. br. spadło o niespełna 1 pkt. proc. a dzięki instrumentom uruchomionym w ramach Tarczy Antykryzysowej, tylko 4 proc. firm nie ma kapitału, by przetrwać kolejne miesiące.

"Koszt w postaci wyższego deficytu wydaje się być mały w porównaniu z tragedią na rynku pracy której udało się uniknąć" - ocenił.

Arak zaznaczył również, że wiele wskazuje na to, iż deficyt budżetowy w tym roku będzie niższy niż zaplanowano. "Po publikacji danych lipcowych m.in. dotyczących produkcji i sprzedaży, wydaje się, że gospodarka polska odbija raczej w kształcie litery V, co oznacza, że prognozy spadku PKB w tym roku są bardzo konserwatywne i pesymistyczne" - wskazał. Dodał, że obecny konsensus wskazuje, że PKB w tym roku wyniesie -3,2 proc., podczas gdy budżet zakłada -4,6 proc. "Jest to historyczny kryzys, ale musimy ponieść koszt uratowania miejsc pracy i przedsiębiorstw" - powiedział.

Wskazał też, że jeśli chodzi o zadłużenie do PKB, to "jeszcze nie ma ryzyka, że w długim terminie przekroczymy naszą krajową definicję długu na poziomie 60 proc. PKB". A jeśli - jak zaznaczył - pieniądze te zainwestujemy w gospodarkę, to z roku na rok poziom długu będzie spadał. Przypomniał, że w ostatnich latach, mimo zwiększonych wydatków publicznych, Polsce udało się zejść z długiem wg. definicji Eurostatu do 46 proc., w relacji do PKB w 2019 r.

Dodał też, że w dłuższym terminie na poprawę sytuacji w gospodarce wpływ będzie miało wprowadzenie estońskiego CIT. Co prawda - jak zaznaczył - przez pierwsze trzy lata wpływy z tytuły podatków będzie niższe, ale nastąpi wzrost inwestycji i miejsc pracy, który w efekcie przełoży się wzrost wpływów do budżetu państwa.