Żeby wyliczyć wskaźnik inflacji GUS stara się najpierw odpowiedzieć sobie na pytanie: co Polacy kupują najczęściej i najchętniej oraz na co przeznaczają główną część swojego dochodu.

Liczy się koszyk

Takie badania konsumpcji są podstawą do sporządzenia tak zwanego koszyka inflacyjnego (GUS używa pojęcia system wag). W tym właśnie koszyku znajdują się najbardziej „popularne” wśród polskich konsumentów towary i usługi. Upraszczając: w zależności od tego, jaką część w wydatkach gospodarstwa domowego zajmuje dany towar, tyle miejsca ma w koszyku. I w takim stopniu zmiany jego ceny wpływają na wskaźnik inflacji.

W praktyce największy udział w koszyku inflacyjnym ma żywność. Od lat waha się on w okolicach jednej czwartej. Stosunkowo dużo, bo prawie 20 proc., ma użytkowanie mieszkania i nośniki energii. W dalszej kolejności jest zdrowie oraz kategoria rekreacja i kultura. To właśnie ceny tych towarów i usług mają największy wpływ na wskaźnik inflacji.

Reklama

Im większa inflacja, tym chudszy portfel

Co pokazuje inflacja? W dużym uproszczeniu: spadek wartości naszych pieniędzy. Jeżeli dochód się nie zmienia, za to rosną ceny, to tenże dochód jest coraz mniej wart. Mówiąc inaczej możemy mniej towarów za niego kupić.

Skąd się bierze inflacja

Inflacja może rosnąć z powodów podażowych i popytowych. W tym pierwszym przypadku wzrost cen następuje ze względu np. na małą dostępność określonego towaru. Instytucje państwa nie wiele mogą wtedy zrobić.

Jeśli jednak ceny rosną, bo silnie wzrasta popyt na towar lub usługę, pole manewru jest zdecydowanie większe. Zazwyczaj wzrost popytu wiąże się ze zwiększeniem ilości pieniądza, jaką dysponują konsumenci. To może wynikać np. ze zwiększonej presji płacowej (mieliśmy do czynienia z tym zjawiskiem w 2007 i 2008 roku), albo z większej dostępności kredytów.

Rola banku centralnego

I tu do gry może wkroczyć bank centralny. Głównym zadaniem wszystkich banków centralnych świata jest właśnie trzymanie inflacji w ryzach. A robią to regulując cenę – a przez to dostępność - pieniądza poprzez odpowiednie ustalanie stóp procentowych.

Kiedy inflacja nie szkodzi

Samo zjawisko inflacji nie zawsze jest zjawiskiem niepożądanym w gospodarce. Inflacja pełzająca – czyli kilkuprocentowa w skali roku – nie jest szkodliwa. To naturalny efekt nieustannego wzrostu cen w gospodarce – choćby wynikającego z lepszej jakości produktu, co na ogół wiąże się z większymi nakładami potrzebnymi do jego wytworzenia.

…a kiedy jest groźna

Gorzej, jeśli inflacja jest kilkudziesięcioprocentowa. Wówczas niektórzy ekonomiści określają ją mianem galopującej. Mieliśmy z taką do czynienia w latach 80. poprzedniego wieku. Zjawisko hiperinflacji – czyli wzrostu cen o kilkaset procent – też już przerabialiśmy. W 1989 roku inflacja w Polsce wyniosła ponad 250 proc.

Może nas też dopaść deflacja

Przeciwieństwem inflacji jest deflacja – czyli spadek cen. Jak to wygląda w praktyce możemy właśnie obserwować w niektórych krajach Unii Europejskiej.

Recesja, jaka tam panuje, wywołana jest tzw. szokiem popytowym. Mówiąc inaczej ograniczenie dostępu do kredytu przełożyło się na ogólny spadek popytu w całej gospodarce.

W naturalny sposób druga strona – czyli sprzedający – stara się uratować co się da obniżając ceny. No i mamy klasyczny model: spadek popytu wywołuje deflację, czyli spadek cen i spadek produkcji – czyli ujemną dynamikę PKB.

A to jest często gorsze od inflacji

Ogólnie nie jest to zjawisko zdrowe. Żeby pobudzić popyt banki centralne zachodu chwytają się wszystkich dostępnych sposobów, by wprowadzić więcej pieniędzy na rynek: od obniżek stóp procentowych (tzw. jakościowa polityka pieniężna) po faktyczny dodruk pieniędzy przez wykup papierów skarbowych od banków na rynku wtórnym (ilościowa polityka pieniężna).

W modelu recesja-deflacja reguły gry są względnie jasne: obniżamy cenę pieniądza, zwiększamy jego dostępność, by wygenerować popyt. Ale ekonomia zna i takie dziwne zjawisko, jakim jest recesja przy utrzymywaniu się wysokiej inflacji. Zjawisko to ujawniło się w całej krasie przy tzw. szoku naftowym, jaki miał miejsce w światowej gospodarce w drugiej połowie ubiegłego stulecia.

Jest też stagflacja

Recesja, jaka wtedy nastąpiła, była wywołana nie szokiem popytowym, a podażowym. Ograniczenie dostępności towaru – w tym wypadku surowców – spowodowało gwałtowny wzrost jego cen. Niska dostępność paliw przełożyła się jednocześnie na ograniczenie produkcji w gospodarce.

Takie zjawisko nazywa się stagflacją. Walka z nim jest niesłychanie trudna, bo polityka pieniężna praktycznie jest tu bezsilna.

Czy Polsce grozi obecnie zjawisko stagflacji? Ekonomiści w tej sprawie nie są zgodni. Fakty są takie, że w marcu, kolejny miesiąc z rzędu inflacja u nas najprawdopodobniej wzrosła. Co jest ewenementem na skalę europejską.