Jedną z wielu nurtujących kwestii dotyczących obecnego kryzysu jest to, czy okaże się on inflacyjny czy deflacyjny. Wiele osób boi się tego pierwszego scenariusza – czy słusznie?

Gospodarstwa domowe boją się inflacji. Wskaźnik oczekiwań inflacyjnych konsumentów w Polsce w wzrósł z 21,2 pkt. w lutym do 32,5 pkt w marcu, najwyższej wartości od listopada 2012 r.

Częściowo są to obawy uzasadnione. Wszak jeszcze na początku epidemii stopa inflacji była wysoka – w marcu wyniosła 4,6 proc., zaś zwiększony popyt na żywność oraz artykuły higieniczne przyczynił się do wzrostu cen tych towarów (aczkolwiek według Business Insider, ceny żywności po pierwszej fali wzrostowej zaczynają spadać).

Nie można również zapominać o zaburzeniach po stronie podażowej – przerwane łańcuchy dostaw mogą zmniejszać dostępność wielu dóbr, przyczyniając się do wzrost ich cen. Wreszcie osłabienie się złotego oznacza wyższe ceny dóbr importowanych, co powinno wywierać presję inflacyjną.

Szoki: podażowy i popytowy

Reklama

Z drugiej strony obecny kryzys wynika nie tylko z negatywnego szoku podażowego, ale również negatywnego wstrząsu popytowego.

W wyniku niepewności ludzie gromadzą gotówkę, powstrzymując się od zbędnych wydatków. Do tego społeczne dystansowanie się oznacza zmniejszone wydatki gospodarstw domowych na wiele dóbr i usług, co wywiera presję deflacyjną.

Najdobitniejszym przykładem jest ropa naftowa, której cena (WTI) spadła czasowo nawet do zaledwie 20 dolarów za baryłkę.

Niższe ceny paliw przełożą się na niższą stopę inflacji CPI. Przedsiębiorcy, zwłaszcza ci z dużymi mocami produkcyjnymi czy zapasami towarów, będą zapewne obniżali ceny, aby zachęcić do zakupów.

Zatem w krótkim terminie presja dezinflacyjna może przeważać – i rzeczywiście pierwsze odczyty inflacji w Europie Zachodniej pokazują spadek stopy inflacji. Przykładowo, według wstępnych szacunków stopa inflacji HICP w Niemczech w marcu wyniosła 1,3 proc. rok do roku wobec 1,7 proc. miesiąc wcześniej.

Scenariusz deflacyjny sugerowałaby również historia Wielkiej Recesji. W Stanach Zjednoczonych stopa inflacji CPI spadła z 5,5 proc. w lipcu 2008 r. do – 1,96 w lipcu 2009 r.

Mniejsze zdolności produkcyjne

Ale ten kryzys jest odmienny od poprzedniego. Ani podczas globalnego kryzysu finansowego ani podczas Wielkiego Kryzysu nie mieliśmy sytuacji, w której tak duża część społeczeństwa nie chodzi do pracy.

Praca zdalna w wielu sytuacjach ratuje sytuację, ale powinno być oczywiste, że w przypadku przeciągającej się kwarantanny światowej – i związanej z nią ograniczonej wymiany międzynarodowej oraz poprzerywanych łańcuchów produkcji – zdolność produkcyjna gospodarki ucierpi. A to może skutkować realizacją raczej scenariusza stagflacyjnego z lat 70.

Warto też pamiętać, że gdy kwarantanna narodowa się skończy, konsumenci mogą wrócić na rynek szybciej niż producenci rozkręcą maksymalnie swój potencjał produkcyjny.

Wiele osób zadaje sobie również pytanie, czy ceny wzrosną znacznie w odpowiedzi na reakcję banków centralnych.

Takie same obawy były przed luzowaniem ilościowym, zaordynowanym po upadku Lehman Brothers. Historia pokazuje, że były one bezpodstawne.

Warto bowiem pamiętać, że bank centralny kreuje, owszem, pieniądz, ale w postaci rezerw bankowych. A jest to bardzo specyficzny środek wymiany, który nie wchodzi do powszechnego obiegu, lecz jest używany na rynku międzybankowym. Większa podaż rezerw nie musi zatem automatycznie przełożyć się na wyższe ceny.

Może tak się stać jedynie wtedy, kiedy te rezerwy posłużą bankom komercyjnym do rozkręcenia znacznej akcji kredytowej. Bo to właśnie depozyty bankowe, kreowane w wyniku m.in. udzielania kredytów, odpowiadają za większość podaży pieniądza.

Podczas Wielkiej Recesji tak się nie stało. Przeciwnie, amerykańskie gospodarstwa domowe delewarowały się. Banki również sprzątały swoje bilanse – w konsekwencji tempo wzrostu podaży kredytu spadało, osiągając nawet na pewien czas wartości ujemne.

Wzrost długu publicznego

Ale, ponownie, ten kryzys jest inny. Banki centralne, w tym NBP, wprowadzają nowe programy, które w jeszcze większym stopniu niż podczas Wielkiej Recesji mają skłaniać banki komercyjne do udzielania nowych kredytów dla firm, które ucierpiały na skutek kwarantanny narodowej. Wzrost podaży kredytu w Stanach Zjednoczonych przyśpieszył w marcu…

Innym czynnikiem ryzyka inflacyjnego w dłuższym terminie jest nieuchronny wzrost długu publicznego, co może zwiększać pokusę jego monetyzacji (o ryzyku nadmiernej monetyzacji wspomniał premier Morawiecki podczas wystąpienia w Senacie) i polityki proinflacyjnej.

"Z wysokiego zadłużenia najłatwiej rządom wychodzi się, gdy realne stopy procentowe są ujemne."

Nie od dziś bowiem wiadomo, że z wysokiego zadłużenia najłatwiej rządom wychodzi się, gdy realne stopy procentowe są ujemne. A to można osiągnąć albo poprzez utrzymywanie bardzo niskich, a nawet ujemnych nominalnych stóp procentowych, albo poprzez wzrost stopy inflacji.

O ile zatem w krótkim terminie scenariusz dezinflacyjny wydaje się bardziej prawdopodobny, o tyle w dłuższym okresie rośnie ryzyko stagflacji, zwłaszcza przy zbyt szybkiej akcji kredytowej oraz nadmiernej monetyzacji długu.

Autor: Arkadiusz Sieroń, doktor nauk ekonomicznych, pracuje na Uniwersytecie Wrocławskim. Członek zarządu Instytutu Edukacji Ekonomicznej im. Ludwiga von Misesa