Gdyby nie dobre wyniki w handlu zagranicznym, to spadek PKB byłby znacznie większy niż 8,2 proc. O tyle gospodarka skurczyła się w II kwartale. W poniedziałek GUS podał strukturę tego spadku. To, czego ekonomiści się wcześniej tylko domyślali, teraz jest już pewne: tak złych informacji o konsumpcji czy inwestycjach nie było, odkąd gromadzone są dane. W obu przypadkach w II kwartale nastąpił spadek o 10,9 proc. Jedynie tzw. eksport netto (czyli różnica między wzrostem eksportu a importu) ciągnął PKB w górę. I to nie dlatego, że polskie firmy zaczęły więcej sprzedawać na zagraniczne rynki, ale dlatego, że import do Polski malał szybciej niż eksport.
Z drugiej strony, porównując się do innych krajów, polska gospodarka nie wypada tragicznie. Recesja jest stosunkowo płytka, konsumpcja zaczęła dość szybko odbijać w rytm znoszenia kwietniowego lockdownu (pierwsze takie decyzje zapadały już w maju), nawet tąpnięcie w inwestycjach było mniejsze niż zakładano, bo siłą inercji realizowano już wcześniej zaakceptowane projekty.
– Przesądziły o tym pakiety pomocowe rządu, których skala była bardzo duża, oraz struktura polskiej gospodarki, w której branże najbardziej narażone na skutki kryzysu nie mają wiodącej roli – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium. To pierwsze podtrzymało popyt. Bo spadek zatrudnienia i wzrost bezrobocia były minimalne. Miliardy złotych pompowane w firmy spowodowały, że nie cięły one liczby etatów, a co najwyżej ograniczały czas pracy.
– A to przekładało się na nastroje gospodarstw domowych. One się oczywiście pogorszyły, ale nie na tyle, żeby zniechęcić do zakupów. To właśnie realizacja odłożonego popytu zaczęła ponownie podbijać konsumpcję – mówi Grzegorz Maliszewski.
Reklama
Drugi czynnik, czyli struktura gospodarki, też zadziałał na korzyść. W danych GUS widać, jakie spustoszenie wywołał lockdown np. w turystyce i gastronomii. Spadek wartości dodanej – czyli wartość usług, jakie branża wytwarza, pomniejszona o koszty ich wytworzenia – spadła w II kwartale aż o 78,4 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem. To może tłumaczyć, dlaczego gospodarki, w których turystyka stanowi istotną część, są w znacznie gorszej sytuacji po wiosennym lockdownie. Podobnie jest w krajach, w których dużą część przemysłu stanowi motoryzacja. Kłopoty tej branży zaczęły się jeszcze przed pandemią, ale kryzys związany ze zwalczaniem COVID-19 jeszcze je pogłębił. W Polsce widać to było w załamaniu produkcji samochodów osobowych w kwietniu, gdy z taśm montażowych zjechało ledwie 400 aut. W normalnym przedpandemicznym miesiącu liczba wyprodukowanych samochodów wahała się między 30 a 40 tys.
Eksperci wyciągają jeden główny wniosek po danych za II kwartał: kolejnego powszechnego lockdownu nie będzie. I to nie z powodu optymistycznych scenariuszy rozwoju pandemii. Na drugi powszechny lockdown nie byłoby nas już stać. Bardziej prawdopodobne są więc doraźne działania lokalne, co zresztą rząd już robi, wprowadzając żółte i czerwone strefy tam, gdzie zakażeń jest najwięcej.
Założenie, że ogólnokrajowego mrożenia gospodarki nie będzie, nie oznacza jednak, że przed nami szybka ścieżka wzrostu. – Co prawda pierwsze dane z gospodarki pokazują, że w III kwartale odbicie następuje dość szybko, ale ryzyko nie zniknęło. Nawet jeśli nie będzie lockdownu, to zwiększona fala zachorowań jesienią może spowodować, że pojawi się problem z rosnącą liczbą kwarantann. Co przełożyłoby się na problem z dostępem do pracowników – mówi Grzegorz Maliszewski. Jego zdaniem gospodarka będzie wychodziła z dołka II kwartału, ale tempo tego wychodzenia jest mocno niepewne. Rafał Benecki, główny ekonomista Banku ING, jest jednak przekonany, że takiego tąpnięcia jak wiosną już nie będzie.
– Istotne, że choć druga fala epidemii niesie duży skok zachorowań, to jednak umieralność – szczególnie za granicą – i restrykcje gospodarcze są mniejsze. Stąd jej wpływ na PKB za granicą i w Polsce powinien być mniejszy niż w II kwartale – uważa Rafał Benecki. ©℗
Jak pandemia zdusiła polską gospodarkę