Zdarzają się jeszcze w Polsce ludzie, którym nie podoba się klasa polityczna. Na dodatek w malkontenctwie swoim nie potrafią zachwycić się ani opozycją, ani rządzącymi. Kompletnie nie rozumiejąc – dlaczego politycy zachowują się, jakby do ich mózgów dorwał się szalony chirurg ze skalpelem w ręku.
ikona lupy />
Andrzej Krajewski / Dziennik Gazeta Prawna
Owo malkontenctwo (i niezrozumienie) ma bardzo prostą przyczynę: ludzie ci są – pośrednio – ofiarami Hollywood. Bo nasza klasa polityczna jest doskonałym przykładem tego, jak skutecznie na podświadomość oddziałuje amerykański przemysł filmowy. Niestety w przypadku polskich elit były to, oglądane jeszcze na odtwarzaczach wideo, filmy klasy B, częściej jednak C. Choć, jeśli przyjrzeć się niektórym politykom uważniej, to i obrazy klasy D miały wzięcie.
Oglądane cztery dekady temu filmy z kaset VHS ukształtowały osobowości ludzi dziś niepotrafiących żyć bez sprawowania władzy, niestrudzonego napawania się nią, myślenia o niej. Przy czym nasi politycy zachowują się według dwóch schematów – w zależności od tego, czy właśnie władzę zdobyli, czy ją stracili. Czym charakteryzują się owe schematy, łatwo dostrzec, nie trzeba tracić nocy na oglądanie największych przebojów kina akcji z wczesnym Sylvestrem Stallone’em. Acz byłoby to bardzo wskazane, by dogłębniej poczuć ból istnienia, który dziś dotyka polskich polityków.
Reklama
Gdy jednak brakuje nam czasu, to wystarczy „odpalić” YouTube’a, by obejrzeć kilka poglądowych scen. Choćby ta z filmu Briana De Palmy „Ofiary wojny”. Gdy ochotnikowi, który znalazł się w Wietnamie (Michael J. Fox) diaboliczny sierżant Meserve (Sean Penn) tłumaczy, przy pomocy własnej interpretacji Psalmu 23 z Księgi Psalmów, na czym polega władza. „Yea, though I walk through the Valley of Evil, I shall fear no death. Cuz I,m the meanest motherfucker in the Valley” – wyjaśnia. Co w luźnym tłumaczeniu na język polski można ująć: „Choćbym szedł przez Dolinę Zła, śmierci się nie ulęknę. Bo to ja jestem największym skur... w całej Dolinie”.
Natomiast dla poznania hollywoodzkiego wzorca postaw opozycyjnych nawet znajomość angielskiego nie jest konieczna. Starczy nakręcony w 1976 r. „King Kong”, a ściślej mówiąc, sceny grane wspólnie przez Konga oraz Jessicę Lange. Piękna modelka zdobyła tę rolę dzięki temu, że żadna inna konkurentka nie potrafiła na castingu lepiej piszczeć, krzyczeć i histeryzować. Faktycznie, w kluczowych momentach filmu Lange swoim wrzaskiem zagłusza ryk największej małpy w historii kina. Czym wzbudzała podziw, a na koniec miłość, nie tylko małpy, lecz także zmaltretowanej jej dźwiękami widowni. Notabene dozgonnie wdzięcznej za te nieliczne chwile, kiedy małpa milczy, a Jessica nie spazmuje.
Stykając się z takimi wzorcami w dzieciństwie, politycy dorastali w przekonaniu, że wszyscy kochają twardzieli oraz rozhisteryzowane dziewice. A przecież jeśli się kogoś kocha, to się na pewno na niego zagłosuje. Polskie elity władzy stale więc podążają za wskazówkami otrzymanymi niegdyś od Jeana-Claude’a Van Damme’a oraz łkającej na jego ramieniu blondynki. Wbrew pozorom nie jest to sprawą łatwą ani nawet przyjemną zarówno dla rządzących, jak i opozycji. Przy bliższym przyjrzeniu się problemowi wyraźnie widać, że hollywoodzkie wzorce zamieniły codzienne życie naszych polityków dosłownie w „Koszmar z ulicy Wiązów”.
Cały tekst przeczytasz w weekendowym wydaniu Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP