Cichocki, który kieruje pracami zespołu ds. dialogu prawno-historycznego z Izraelem w rozmowie z PAP był pytany, dlaczego, mimo podnoszonych przez Kijów zastrzeżeń do nowelizacji ustawy o IPN, premier Mateusz Morawiecki nie zdecydował się na powołanie podobnego zespołu, który zająłby się dialogiem z Ukrainą.

Wiceszef MSZ wyjaśnił, że z zainteresowaniem Kijowa nie spotkała się polska propozycja ustanowienia "mechanizmu politycznego ds. uregulowania wszystkich tych kwestii, co do których obie strony mają do siebie jakieś oczekiwania bądź pretensje, takich jak poszukiwania szczątków ludzkich, ekshumacje, upamiętnienia czy restytucja dóbr kultury".

Podkreślił, że w kontekście wcześniejszych sporów Polska "nie mogła się zgodzić" na powołanie komisji tylko do spraw noweli ustawy o IPN. "Tym bardziej, że kiedy na Ukrainie przyjęto cały pakiet ustaw historycznych w 2015 r., to nikt nie oferował nam żadnej komisji dwustronnej, mimo że, przez te ponad dwa lata, Warszawa wielokrotnie w sposób poufny, kanałami politycznymi, zwracała uwagę na te ustawy, prosząc o odniesienie się do naszych zastrzeżeń" - dodał Cichocki, który odpowiada w MSZ m.in. za sprawy wschodnie.

Wiceminister wskazał jednocześnie, że prezydent Andrzej Duda, kierując znowelizowane przepisy dotyczące m.in. zaprzeczania zbrodniom ukraińskich nacjonalistów do Trybunału Konstytucyjnego "i tak zdobył się na coś, na co nie zdobył się jego ukraiński odpowiednik Petro Poroszenko".

Reklama

Na uwagę, że być może, w związku z wypracowaniem dobrych relacji strategicznych z innymi partnerami, Polska jest Ukrainie coraz mniej potrzebna jako pośrednik w dialogu z UE i NATO, wiceminister ocenił, że takie myślenie "byłoby szkodliwe przede wszystkim dla samego Kijowa".

"Z całym szacunkiem dla roli rządu niemieckiego w ustanowieniu i utrzymaniu polityki sankcji wobec Rosji, z całym uznaniem dla roli Niemiec w niesieniu pomocy pogrążonej w kryzysie wojskowym, ale i gospodarczym Ukrainie, to nie rząd polski buduje Nord Stream 2 z Rosją, to nie nasz prezydent jeździ na rozmowy z Władimirem Putinem i wysyła mu gratulacje po wyborach" - wskazał.

Według Cichockiego "Polska ma wiele do zaoferowania Ukrainie, bo uważamy, że jest to też w naszym interesie". "Nasza gospodarka potrzebuje ukraińskich pracowników, nasze uniwersytety ukraińskich studentów, nasz biznes ukraińskich menedżerów; to, co się dzieje w Donbasie i to, co się dzieje na Krymie, to dla nas kwestia bezpieczeństwa narodowego - my się nie możemy z tym zgodzić nie dlatego, żeby zrobić przyjemność naszym partnerom w Kijowie, ale dlatego, że to obniża też poziom naszego bezpieczeństwa" - argumentował.

Podkreślił jednocześnie, że Polska nie jest zainteresowana tym, aby "przesłonić całe relacje z Ukrainą niektórymi kwestiami historycznymi".

"Mamy bogatą mapę współpracy z Ukrainą - od kwestii obronnych, przez polityczne, relacje NATO-Ukraina, UE-Ukraina, stosunki w ramach formatu Partnerstwa Wschodniego, po kwestie mieszczące się w obszarze dialogu historycznego, takie jak bardzo dobra współpraca archiwalna pomiędzy Instytutem Pamięci Narodowej a Służbą Bezpieczeństwa Ukrainy" - wyliczał wiceszef MSZ.

Jako "całkowicie nieuzasadnione" odrzucił też formułowane przez niektórych ukraińskich polityków i komentatorów opinie, że Polska "chce Ukrainie wybierać bohaterów czy decydować o ukraińskich podręcznikach historii".

"My zdajemy sobie sprawę, że nie na tym polega nasza rola, natomiast nie możemy przejść do porządku dziennego nad odbieraniem Polakom najbardziej podstawowego w kulturze chrześcijańskiej prawa do pochowania swoich najbliższych, zapalenia lampki i pomodlenia się; nikt nie odbiera takiego prawa Ukraińcom w Polsce. Jeśli Ukraina nadal deklaruje chęć strategicznego partnerstwa z Polską, kurs na eurointegrację, to naruszanie tego podstawowego prawa stoi z tym w sprzeczności" - mówił wiceminister.

Zaznaczył, że Polska nie stosuje w tej sprawie wobec Kijowa "polityki szantażu". "Ale z drugiej strony jest jasność i zostało to wyraźnie powiedziane i przez kancelarię prezydenta, i przez kancelarię premiera w połowie lutego, że dalsze utrzymywanie zakazu poszukiwań i ekshumacji będzie obciążało relacje dwustronne, także jeśli chodzi o intensywność i szczebel kontaktów dwustronnych" - dodał Cichocki.

Pytany - w kontekście powtarzających się aktów przemocy czy wandalizmu wymierzonych m.in. w polskie placówki dyplomatyczne i miejsca pamięci na Ukrainie - czy nie obawia się, że spory z Ukrainą mogą ulec dalszej, niekontrolowanej eskalacji, Cichocki stwierdził, że do rozwiązania konfliktów potrzeba "w gruncie rzeczy kilku bardzo prostych decyzji i przestrzegania bardzo prostych zasad".

"Nie dostrzegam po polskiej stronie takich przypadków, żeby na szczeblu państwowym wykonywane były gesty o charakterze antyukraińskim, tak że nie mam obaw - nie jesteśmy stroną eskalującą; chciałbym, żeby tak samo było po stronie ukraińskiej, bo faktycznie robi się niebezpiecznie: wybuchają kolejne granaty, a to w pobliżu polskich placówek, a to autobusów z polskimi turystami, a to polskich miejsc pamięci" - mówił Cichocki.

Jak zaznaczył, Polska oferuje stronie ukraińskiej "pełną gotowość do współpracy w wyjaśnieniu tych przypadków, tak jak było w przypadku Użhorodu, kiedy to dwóch obywateli polskich próbowało podpalić ośrodek kultury węgierskiej - zostali oni błyskawicznie zatrzymani przez ABW, toczy się postępowanie mające na celu wyjaśnienie tej sytuacji".

W 2017 roku na Ukrainie doszło do incydentów związanych z polskimi miejscami pamięci narodowej oraz placówkami dyplomatycznymi. W marcu z granatnika RPG-26 ostrzelany został konsulat RP w Łucku. W lipcu na teren tej samej placówki podrzucono ładunek wybuchowy. Wcześniej, w styczniu tego samego roku, zdewastowano pomnik Polaków pomordowanych w Hucie Pieniackiej. W Mościskach w obwodzie lwowskim doszło też do podpalenia jednej z klas polskiej szkoły.

Wszystkie te zdarzenia zostały potępione przez władze w Kijowie, które oceniały, że stoi za nimi "strona trzecia" dążąca do wywołania konfliktu między Polską i Ukrainą; jako zleceniodawców wskazywano rosyjskie służby specjalne.

W czwartek kijowski korespondent PAP poinformował, że na Ukrainie rozpracowano grupę, która dewastowała polskie i żydowskie miejsca pamięci na Ukrainie na zlecenie rosyjskich służb specjalnych. Nie wiadomo czy sprawców zatrzymano. Członkowie grupy mieli zniszczyć m.in. groby żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) w Mielnikach koło Szacka w obwodzie wołyńskim, którzy zginęli we wrześniu 1939 roku w walkach z wkraczającą do Polski Armią Czerwoną.

Z kolei w ub. miesiącu ABW zatrzymała trzech Polaków podejrzanych o próbę podpalenia budynku Stowarzyszenia Kultury Węgierskiej w Użhorodzie na Ukrainie; dwóch z nich aresztował sąd. Do zdarzenia doszło 4 lutego, a polscy napastnicy mieli być - według strony ukraińskiej - członkami radykalnej prawicowej organizacji Falanga; aktywiści Falangi mieli uczestniczyć w działaniach bojowych w Donbasie po stronie tzw. Ługańskiej i Donieckiej Republiki Ludowej.

Według wiceszefa SBU Wiktora Kononenko, sprawcy podpalenia działali na zlecenie rosyjskich służb specjalnych.

W ukraińskim obwodzie zakarpackim mieszka 150-tysięczna mniejszość węgierska. Między Budapesztem a Kijowem trwa konflikt związany z ukraińską ustawą o oświacie, która - według Węgier - poważnie narusza prawa mniejszości narodowych dotyczące nauki w języku ojczystym. Pod koniec lutego w Użhorodzie doszło do kolejnego podpalenia ośrodka za pomocą koktajlu Mołotowa, ale nikt nie ucierpiał.(PAP)

autor: Marceli Sommer