Drogi Donaldzie Trumpie. Stany Zjednoczone nie mają i mieć nie będą sojusznika, który byłby lepszy niż Unia Europejska – zadeklarował na Twitterze przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk. Zachodnia Europa się boi i ma ku temu powody. W ciągu ostatnich miesięcy prezydent USA wielokrotnie dowodził, że porządek międzynarodowy nie jest dla niego świętością, nieważne, czy chodzi o cła w międzynarodowym handlu, czy o spoistość Paktu Północnoatlantyckiego. Jeśli uznaje, że coś szkodzi interesom Ameryki, natychmiast chce to zmienić, nie oglądając się na możliwe konsekwencje. Skoro – jak głosiło jego wyborcze hasło – „America first”, to jej korzyści są najważniejsze.
Taka logika może znakomicie pasować Władimirowi Putinowi, jeśli tylko zdoła powściągnąć własne ambicje i nagnie się do planów Trumpa. W końcu obaj widzą dla swoich krajów korzyści płynące z rozbijania spoistości Unii Europejskiej. Kreml ma nadzieję na odzyskiwanie swej strefy wpływów w Europie Wschodniej. Trump nie może zdzierżyć faktu, że niemieckie towary (zwłaszcza samochody) zalewają rynek w USA, tłamsząc rozwój rodzimych producentów, gdy jednocześnie amerykańska armia ochrania Berlin przed zagrożeniami zewnętrznymi.
Ale Putin i Trump nie muszą w poniedziałek w Helsinkach rozmawiać tylko o Europie. Jest cała gama obszarów w polityce międzynarodowej, na których oba państwa mogą podjąć współpracę, poczynając od kwestii Iranu i Syrii oraz tego, jak zachowa się Kreml w obliczu wojny handlowej między Stanami a Chinami. Wprawdzie nie sposób przewidzieć efektów nadchodzącego spotkania, lecz należy pamiętać o jednej prawidłowości. Kiedy Waszyngton i Moskwa dobijały interesów, rzadko zwracały uwagę na opinię krajów europejskich. Pewnie dlatego, że to one zazwyczaj bywały przedmiotem prowadzonych targów.
Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej
Reklama