Uważajmy, drodzy państwo, i nie dajmy się zahipnotyzować. Pamiętajmy: królik najczęściej jest nagi i nie jest nawet jednorożcem.
Oto przykładowa rozmowa z moją trzyipółletnią córką.
– Jestem klólikiem – mówi i skacze po pokoju.
– Uhm – mówię znad laptopa. – Podaj mi, dziecko, tamtą książkę, proszę.
– Ej! Przestań! Nie jestem dzieckiem, tylko klólikiem – denerwuje się dziecko i w związku z tym nie podaje książki, bo króliki nie mają rączek, książki są dla nich za ciężkie itp., itd.
Reklama
– Aha! – w głowie kiełkuje mi genialny pomysł na zwiększenie ilości witamin w diecie dziecięcia. – A co takiego jedzą króliki?
– Malchewkę jedzą – mówi z pogardą dziecko, bo przecież każdy głupi to wie.
– To słuchaj, ja ci dam marchewkę z lodówki, co, króliku?
– Nie.
– Ale przecież jesteś królikiem, tak? A króliki jedzą marchewkę, czyż nie?
– Jedzą.
– No to masz. Czemu nie jesz?
– Ja jestem takim specjalnym klólikiem, co nie je marchewki.
– Eee... wszystkie króliczki lubią marchewki! No masz! Zjedz!
– Mama. Ja nie jestem klólikiem. Ja tylko udawałam klólika, no! Ha, ha! Ale się nablałaś! Ja jestem jednolożcem. Zobacz, mam na czole lóg! (Bierze marchewkę i przykłada ją do czoła).
Jest to rozmowa cokolwiek konfundująca, w której kwestie tożsamości okazują się płynne i zagadkowe. Czy dziecko przestaje być dzieckiem, a staje się królikiem wyłącznie w wyniku własnej deklaracji (wystarczy powiedzieć „Jestem klólikiem”)? Czy sama ta deklaracja zmusza mnie, widza, do uznania owej tożsamości? Czy mam w związku z tym prawo domagać się, żeby owa tożsamość miała dla nowo obwieszczonego królika konsekwencje („Jeśli jesteś królikiem, to zjedz marchewkę”)? I czy tożsamość można równie łatwo przybrać jak zrzucić, lawirować między królikiem, dzieckiem a jednorożcem, w zależności od chwilowego interesu?
Nie są to w żadnym wypadku proste pytania; mają one zarówno filozoficzną głębię, jak i ogromne znaczenie polityczne. Także dziś, dla nas, przed wyborami samorządowymi.