Ministerstwo Obrony Narodowej ogłosiło Plan modernizacji technicznej sił zbrojnych do 2026 r. Nazwa programu skądinąd wprowadza w błąd, gdyż tak naprawdę powinien on nosić nazwę Planu odbudowy minimalnych zdolności obronnych.
Na tę chwilę bowiem stan sił zbrojnych naszego kraju jest dramatycznie zły, a w razie wojny Polska byłaby w stanie bronić się nie dłużej niż tydzień.
Marynarka Wojenna de facto przestała istnieć, jedyny mający wartość bojową okręt podwodny miał pożar w stoczni, a „duma” naszego przemysłu okrętowego, budowany przez prawie 20 lat ORP „Ślązak” jest tak słabo uzbrojony, że w zasadzie nadaje się do łapania piratów w okolicach Somalii. W lotnictwie mamy co prawda 48 myśliwców F-16, ale już kolejne usterki skutecznie chyba uziemiły nasze MIG-29, a z kolei Su-22 to samoloty, których poza nami używają już wyłącznie państwa Trzeciego Świata. W siłach lądowych mamy nowoczesne transportery Rosomak, ale już bojowe wozy piechoty są tak słabo opancerzone, że w zasadzie każda ręczna wyrzutnia pocisków przeciwpancernych jest stanie przebić ich pancerz. Nasze czołgi Leopard, które mają realną wartość bojową, modernizowane są niestety nie do standardu A7+, ale do zubożonej wersji PL. Czołgi PT-91 to płytka modernizacja T-72, a z kolei T-72 niepoddane modernizacji nie mają już niemal żadnej wartości bojowej. Bardzo źle wygląda też sytuacja z nasyceniem pododdziałów wyrzutniami pocisków przeciwpancernych, które jest po prostu zdecydowanie za małe. Śmigłowce bojowe są na granicy resursu i jest ich zdecydowanie za mało. Nadal nie mamy nowoczesnych śmigłowców transportowych, co oznacza, że potencjał naszych doskonałych sił specjalnych też nie może być w pełni wykorzystany. Dobrze wygląda kondycja artylerii, która w czasie wojny na Ukrainie przypomniała o swoim znaczeniu. Zupełnie tragicznie natomiast przedstawia się stan naszej obrony przeciwlotniczej, która – nie licząc systemów krótkiego zasięgu – technologicznie oparta jest na systemach z przełomu lat 60. i 70. Co gorsza, Polska zdecydowała się na kupno zaledwie dwóch, a nie – jak planowano – ośmiu, baterii systemu Patriot, co oznacza, że w razie wojny problematyczna będzie obrona naszych lotnisk. W efekcie nadal konieczne może być, zakładane do tej pory na czas wojny, przebazowanie naszego lotnictwa do Niemiec i innych państw.
Trzeba podkreślić, że systemów przeciwlotniczych używa się do obrony lotnisk, a nie – jak sądzi większość społeczeństwa – do obrony miast. Warto w tym miejscu wspomnieć, że majstersztykiem Winstona Churchilla była decyzja o zbombardowaniu Berlina, co sprowokowało Adolfa Hitlera do wydania rozkazu Luftwaffe, by ta bombardowała brytyjskie miasta, a nie lotniska, dzięki czemu Niemcy przegrali Bitwę o Anglię.
Ogłoszony plan ma jedną podstawową zaletę. Taką mianowicie, że w ogóle powstał. Do tej pory bowiem sytuacja była taka, że rządzący PiS spierał się z PO o to, kto lepiej zarządzał armią, ale gdy przyjrzeć się zrealizowanym zakupom, niechybnie się okazuje, że siły zbrojne najlepiej miały się za czasów SLD. Tyle że SLD nie rządzi od 14 lat. Tymczasem polska armia od chwili wybuchu wojny na Ukrainie nie ma, poza nowymi haubicami Krab, niemal żadnych nowych możliwości bojowych, których nie miała pięć lat temu.
Reklama
W ramach planu ogłoszono tak długą listę zakupów, że ich realizacja nie będzie raczej możliwa. W efekcie mamy do czynienia z koncertem życzeń. Warto więc przyjrzeć się temu, co minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak określił jako priorytetami. Słuszne jest założenie przyspieszenia zakupu śmigłowców bojowych, choć warto się zastanowić, czy musi to oznaczać rezygnację z już posiadanych Mi-24, które można poddać modernizacji. Istotne jest też przeznaczenie środków na cyberbezpieczeństwo. Wymieniona przez ministra Marynarka Wojenna jest w stanie katastrofalnym, ale problem polega na tym, że słowa ministra nie znajdują pokrycia w tym, co sam potem powiedział, używając określenia „rozwiązania pomostowe”, co oznacza tyle, że będziemy nadal jedynie łatać dziury. Poważne wątpliwości wiążą się z dwoma pozostałymi, wymienionymi przez ministra obrony, celami.
Jeśli do tej pory była mowa o zakupie systemów Patriot, to teraz już na czoło wysunął się program Narew, tj. system obrony przeciwlotniczej krótkiego zasięgu, która jest potrzebna, ale nie powinna być priorytetem. Przede wszystkim jednak doszło do zmiany priorytetu, którym do tej pory był zawsze zakup systemów obrony przeciwlotniczej na samoloty V generacji, czyli F-35 (bo innych nie ma na rynku). Powyższe oznacza realizację błędnej w mojej ocenie koncepcji, w której kładzie się akcent nie na obronę, ale na odstraszanie. Polska tymczasem, ile by nie zainwestowała, realnie nie jest w stanie uzyskać takiego potencjału odstraszania, by zmienić ewentualną decyzję o rozpoczęciu wojny z naszym krajem przez „potencjalnego przeciwnika” (czyli Rosję). Pomysły, o których się dyskutowało, czyli np. uzyskanie możliwości uderzenia w rosyjskie instalacje atomowe za pomocą wystrzeliwanych z okrętów podwodnych rakiet samosterujących, były nierealistyczne (użycie takich systemów wymagałoby niemal na pewno sankcji USA, której zapewne byśmy nie uzyskali) oraz nierozsądne (Moskwa w odpowiedzi z pewnością użyłaby broni jądrowej). Zakup samolotów w sytuacji, gdy siły powietrzne są w miarę dobrym stanie, to echo myślenia o odstraszaniu zamiast obronie.
Decydując się na zakup bardzo drogich systemów, niejako z założenia rezygnuje się z przeprowadzania głębokich modernizacji posiadanego sprzętu, co jest robione przez najbogatsze nawet państwa świata, które nieraz korzystają ze starego sprzętu. Brak pieniędzy będzie oznaczać, iż ograniczymy się do lekkiego jedynie liftingu posiadanego sprzętu. W efekcie będziemy mieli miks „Gwiezdnych wojen” i Muzeum Techniki.