Tak zwaną ustawę dezubekizacyjną uchwalono słynną już nocą 16 grudnia 2016 r., kiedy marszałek Marek Kuchciński przeniósł obrady do Sali Kolumnowej. Nowe przepisy znacząco obcięły emerytury i renty nie tylko byłych esbeków, lecz także funkcjonariuszy BOR, Straży Granicznej, Państwowej Straży Pożarnej, Żandarmerii Wojskowej, pracowników pionu wywiadu, kontrwywiadu, łączności i techniki MSW oraz wszystkich służb wykonujących zadania „na rzecz totalitarnego państwa”. A takim, zdaniem ustawodawcy, była Polska między 22 lipca 1944 r. a 31 lipca 1990 r. Artykuł 8a dodany do ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym funkcjonariuszy miał jednak zagwarantować, że nie dojdzie do odpowiedzialności zbiorowej i potraktowania wszystkich identycznie. Mówi on, że „minister właściwy do spraw wewnętrznych, w drodze decyzji, w szczególnie uzasadnionych przypadkach, może wyłączyć stosowanie ustawy”. Wyjątki te z założenia odnoszą się do osób, które pełniły „krótkotrwałą służbę przed 31 lipca 1990 r. oraz rzetelnie wykonywały zadania i obowiązki po 12 września 1989 r., w szczególności z narażeniem zdrowia i życia”. Dzięki temu każdy, kto poczuje się pokrzywdzony, miał uzyskać szansę na indywidualne rozpatrzenie swojej sprawy. Czy tak się stało?

Gra na przewlekłość

W sierpniu 2017 r. Piotr K. wysyła wniosek do ministra spraw wewnętrznych i administracji, powołując się właśnie na art. 8a. Pisze, że choć zaczynał pracę w biurze B (obserwacja) służb kontrwywiadowczych MSW pod koniec lat 80., to po 1990 r. pracował dla Ojczyzny. W 1997 r. został odznaczony brązowym medalem „Za zasługi dla obronności kraju”, a w latach 1990‒2007 pełnił służbę w warunkach szczególnie zagrażających życiu i zdrowiu. Załącza dokumenty potwierdzające te fakty, m.in. z biura kadr Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP