Gesty symboliczne nie mają większego znaczenia, liczą się czyny. Kaczyńskiego nie ocenia się za to, co mówi, ale co dotychczas zrobił. Dlatego klasa ludowa jest w stanie PiS-owi tak wiele wybaczyć
ikona lupy />
Kacper Pobłocki - doktor habilitowany nauk humanistycznych, antropolog, adiunkt w Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych (EUROREG) Uniwersytetu Warszawskiego. Autor książki „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania”, która została uznana przez kapitułę konkursu Economicus za ekonomiczną książkę roku. W przyszłym roku ukaże się jego nowa książka na temat ludowej historii Polski fot. Materiały prasowe / DGP
Większość z nas jest potomkami chłopów. Czy fakt ten powinien mieć dziś dla nas znaczenie?
Mamy tak naprawdę miejskie wyobrażenie o tym, czym jest i była wieś. Ukształtowało się ono na przełomie XIX i XX w., wraz z żywiołową urbanizacją i rozdzieleniem się przemysłowego miasta od rolniczej wsi. W czasach pańszczyźnianych nie było tego podziału. Myśląc o wsi, mamy przed oczami obraz Kargula i Pawlaka kłócących się na śmierć i życie o kawałek miedzy. To rzeczywistość popańszczyźniana, bo w czasach pańszczyzny chłop nie był właścicielem ziemi, a nawet gdyby był, to nie była ona wiele warta. Nikt więc wtedy nie latał z kosą za sąsiadem. Kos zresztą też nie było wiele. Świat pańszczyzny mocno odbiegał od tego, jak dziś wyobrażamy sobie tradycyjną wieś.
Po co nam historia ludowa?
Reklama
Żeby zrozumieć naszą rzeczywistość. W książce „Kapitalizm. Historia krótkiego trwania” stawiam tezę, że żyjemy w świecie, którym rządzi klasa transnarodowa – elita czerpiąca korzyści z globalizacji. Może pozwolić sobie na zagraniczne wakacje, w centrum handlowym nie musi zastanawiać się, czy ją na coś stać, jada w restauracjach na mieście i tak dalej. 10 proc. globalnego społeczeństwa ma w ręku 87 proc. całego majątku. W każdym społeczeństwie to 10 proc. nieco inaczej wygląda, ale istnieje ono także u nas. Być może polską specyfiką jest to, że spora część tej elity żyje z państwa. W zasadzie cała sfera publiczna – kultura, media, polityka – są podporządkowane potrzebom i stylom życia tej wąskiej grupy ludzi. Historia ludowa jest opowieścią o tych pozostałych 90 proc., o których nie przeczytamy w kolorowych gazetach, nie zobaczymy ich w telewizji.
Poproszę o jakieś twarde dowody na potęgę tych 10 proc.
W USA ten rozdźwięk między promowanym przez kulturę stylem życia a rzeczywistością widać m.in. w serialu „Seks w wielkim mieście”. Ktoś obliczył, że bohaterki, biorąc pod uwagę to, jakie zawody wykonywały, nie byłyby w stanie mieszkać tam, gdzie mieszkają i prowadzić takiego życia, jakie prowadzą. Tacy ludzie mogą żyć w Nowym Jorku tylko głównie dzięki wsparciu finansowemu rodziców – to jest cicha tajemnica nowojorskiej hipsterki. W serialu „Dziewczyny”, którego akcja także toczy się w tej metropolii, widać to już bardzo wyraźnie. A moment, w którym rodzice głównej bohaterki przestają dawać jej pieniądze, jest jednym z kluczowych wydarzeń. W Polsce większość ludzi nie ubiera się w markowych sklepach, ale raczej w lumpeksach. Tylko 15 proc. populacji może pozwolić sobie na regularne jedzenie na mieście. Według danych GUS 10 proc. najlepiej zarabiających Polaków dostaje na rękę ok. 5 tys. zł miesięcznie. Nazywam to granicą Bieńkowskiej, gdyż, jak powiedziała kiedyś była minister, za mniej pracują tylko idioci lub złodzieje.
Te dysproporcje były u nas zawsze tak wyraźne?
Można powiedzieć, że górne 10 proc. zwykle sprawowało społeczną hegemonię – nadawało ton całej kulturze, polityce, życiu gospodarczemu. W polskiej historii taką funkcję spełniała szlachta. To właśnie o niej uczymy się w szkole. Nie dowiadujemy się tego, jak żyło pozostałe 90 proc. Co więcej, to pozostałe 90 proc. samo nauczyło się żyć sprawami elity. Dobrym współczesnym tego przykładem jest sprawa Katynia.