W lutym 1920 r. rozpoczęła się seria zaślubin Polski z morzem. Wracaliśmy nad Bałtyk, na którym bywaliśmy dotąd tylko incydentalnie
Robert Oszek miał iście filmowy życiorys. W wieku piętnastu lat uciekł z domu i podstępem zaciągnął się na kuter wielorybniczy. Kilka lat tułał się po oceanach jako harpunnik, kilka kolejnych – już w służbie niemieckiej marynarki wojennej w czasie I wojny światowej. Jako jeden z nielicznych przeżył zatopienie w 1915 r. krążownika pancernego SMS „Blücher”, zaś po zakończeniu wojny postanowił powrócić do odradzającej się Polski. Koniec końców został bohaterem trzeciego powstania śląskiego – walczył w skonstruowanym przez siebie samochodzie pancernym, na którym wymalował pirackie symbole.
Zanim to nastąpiło, przez pewien czas był też marynarzem w polskiej flocie, co nie było proste – ta bowiem nie istniała. Co prawda powoływał ją formalnie do życia dekret z 28 listopada 1918 r., a kilka miesięcy wcześniej Rada Regencyjna zleciła nawet jej organizowanie. Kłopot polegał na tym, że Polska nie tylko nie posiadała ani jednego okrętu, ale też dostępu do morza. Mimo wszystko tak doświadczonego marynarza, jakim był Oszek, przyjęto z otwartymi ramionami – ale zamiast na wybrzeże, wysłano go na Polesie.
Wbrew pozorom nie było to aż tak absurdalne, jak może się wydawać. Polesie było w zasadzie wielkim bagnem, upstrzonym setkami jezior i poprzecinanym rzekami, które sezonowo wylewały, tworząc tzw. morze pińskie. Nazwa ta była nieformalna, ale też nie przesadzona – jak wyliczał wojskowy i naukowiec Józef Wiesław Dyskant – „było 1,6 raza większe od palestyńskiego Morza Martwego, a 3-krotnie od szwajcarskiego Jeziora Bodeńskiego”. Od największego jeziora Polski, mazurskich Śniardw – ponad 13-krotnie.
Reklama
W takim terenie działania piechoty były niemożliwe. Operowały więc tam flotylle rzeczne – bardzo silna bolszewicka i dopiero powstająca, polska flotylla pińska. W momencie gdy przybył tam Oszek, ta ostatnia składała się z jednego okrętu opancerzonego, a raczej plątaniny blachy i drutu, którą dumnie nazwano „Pancerny” – bo miał działo. Marynarze jednak używali zwykle mniej oficjalnej nazwy „Pokraka”. Skład flotylli uzupełniało kilka motorówek.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP