Reelekcja obecnego szefa KE była łatwiejsza niż znalezienie kompromisu w sprawie jakiegoś innego kandydata. Pięć lat temu przywódcy spierali się tygodniami o to, kto ma stanąć na czele KE, by nagle w drodze eliminacji bardziej kontrowersyjnych nazwisk zgodzić się na Barroso, zaproponowanego przez ówczesnego premiera Wielkiej Brytanii Tony'ego Blaira.

"Cichy, skromny, sympatyczny, bez wyrazu, bez charyzmy" - tak Barroso opisywała wówczas prasa europejska. Po przepychankach Brytyjczyków i Francuzów, którzy wzajemnie torpedowali swoich kandydatów, wybór padł na premiera małego kraju, który "nikomu nie zawadzał".

Po pięciu latach, 53-letni Barroso nadal nikomu nie zawadza i zyskał nawet opinię "oportunistycznego rejenta krajów członkowskich". Krytycy zarzucają brak ambicji, wizji i inicjatyw, które posunęłyby do przodu integrację europejską. Nowe kraje doceniają go za konsekwentną obronę dorobku rozszerzenia Unii Europejskiej i za walkę z protekcjonizmem w odpowiedzi na kryzys.

"To jest kandydat, który w dużej mierze reprezentuje naszą wizję Europy, zarówno w sprawach wewnętrznych, jak i miejsca Europy w polityce światowej" - mówił już pięć lat temu ówczesny premier Marek Belka.

Reklama

Poliglota, z wykształcenia prawnik, były członek maoistowskiego ugrupowania uczestniczącego w rewolucji, która obaliła wojskową dyktaturę w Portugalii w 1974 roku, potem liberał, a w końcu (i do dziś) członek partii centroprawicowej, był zdecydowanym zwolennikiem zacieśnienia stosunków pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi.

Taka postawa zyskała mu przychylność nowych krajów członkowskich. Dla Francji czy Niemiec do przełknięcia okazało się jego poparcie dla wojny w Iraku. Na kilka dni przed amerykańską inwazją w marcu 2003 roku był gospodarzem wojennego szczytu na Azorach z udziałem Blaira, Busha i Aznara.

"Dziwnym trafem (belgijskiego premiera Guy) Verhofstada zablokowały wówczas kraje, które uczestniczyły w interwencji w Iraku. I nagle z rękawa Blair wyciągnął organizatora spotkania w Azorach" - przypomniał historię nominacji Barroso lider Zielonych i główny krytyk Barroso w PE Daniel Cohn-Bendit.

Zieloni, ale też i socjaliści, zarzucają Portugalczykowi, że podczas pięcioletniego mandatu więcej czasu spędził na zadowalaniu stolic państw UE niż wypełnianiu traktatowych obowiązków KE jako inicjatora legislacyjnego. Zarzucają mu brak przywództwa UE, bierność podczas kryzysu finansowego i gospodarczego i ogólnie zbyt liberalną politykę KE.

Za jego kadencji - wskazują obrońcy Barroso - zaczęło rodzić się polityka energetyczna. Barroso z determinacją forsował zobowiązania UE do walki z ociepleniem klimatu, widząc w tym szansę na modernizację unijnej gospodarki. Na jego plus należy też odnotować walkę KE z kartelami i wielkimi korporacjami (Microsoft). Nie zrealizował jednak składanych pięć lat temu zapowiedzi wzmocnienia potencjału militarnego Unii.

Jeśli chodzi o sprawy unijne, Barroso od początku podkreślał swój pragmatyzm.

"Nie jestem reformatorem ani rewolucjonistą, raczej centrystą niż wolnorynkowym fundamentalistą" - przyznał kiedyś.

Tuż po wyborach do Parlamentu Europejskiego, wygranych zdecydowanie przez chadecką rodzinę polityczną Europejskiej Partii Ludowej, do której należy Barroso, Portugalczyk oficjalnie potwierdził, że kandyduje na szefa nowej KE. O ile jednak mógł być pewny poparcia rządów państw UE (był zresztą jedynym zgłoszonym kandydatem), musi jeszcze zdobyć aprobatę Parlamentu Europejskiego, gdzie ma wielu wrogów - socjalistów, Zielonych, czy nawet część liberałów.

Do uczestników czerwcowego szczytu UE skierował dwa listy, podkreślające swój 5-letni dorobek na czele KE i kreślące program na kolejną kadencję, kładąc nacisk na "socjalny" wymiar gospodarki rynkowej UE, ochronę europejskich interesów i Europę polityczną, "zdolną reagować".