Politycy są jak bohaterowie „Ferdydurke” Gombrowicza. Przyprawiają ludziom gęby, operują schematami i niespecjalnie są zainteresowani poznaniem nas, obywateli. Ja nie chcę, żeby ktoś mnie upchnął w szufladce ani co gorsza „upupił” – mówi Krzysztof Krystecki. Nie głosował w I turze wyborów prezydenckich i zapewne tak samo zachowa się w najbliższą niedzielę. W ogóle nie głosował od lat, mimo że niemal wszystkie elekcje były nazywane „najważniejszymi od 1989 r.”.
Do urn poszedłem dwa razy. Najpierw ze świeżo odebranym dowodem tożsamości w ręku, pełen ekscytacji, że jestem dorosły. Potem, przy okazji obrony pracy magisterskiej, której tematem było zresztą badanie postaw obywatelskich. Potraktowałem to jako rodzaj naukowego doświadczenia, eksperymentu badawczego – opowiada. Potem przestał eksperymentować. Nie jest niekompetentny – skończył politologię, wiele lat spędził, podróżując po świecie i obserwując, jak uprawia się politykę za granicą.
Bierność wyborcza bywa przypadkowa czy przymusowa i zwykle jest efektem zbiegu okoliczności, jak kłopoty zdrowotne czy formalno-prawne. O wiele poważniejszym zjawiskiem jest bierność intencjonalna. Tu kluczowe jest pytanie o przyczyny – mówi prof. Ewa Marciniak, politolog. Odpowiada na podstawie pogłębionych badań postaw. Pierwsza grupa w hierarchii swoich wartości nie odnotowuje polityki jako sfery społecznej aktywności. Wysoko stawia za to zdrowie, rodzinę, samorozwój. Wynika to z głębokiego przekonania, że polityka istnieje niczym świat równoległy, a cele osobiste w sferze zdrowia czy edukacji można osiągać niezależnie od niej. Druga grupa to osoby, które o wyborach słyszały, ale nie biorą w nich udziału, bo nie rozumieją mechanizmów. Uważają, że ich wpływ na politykę jest nieistotny. Czują też bezsilność. Łącznie składa się to na syndrom alienacji: skoro nic nie znaczę i nic nie rozumiem, to po co brać udział w wyborach? Trzecia grupa to ci, którzy rozumieją politykę, oceniają ją jednak bardzo źle. Polityka konfliktu jako gra polegająca na marginalizowaniu jednych kosztem drugich ich nie interesuje.
Reklama

Parkan między skrajnościami

Krzysztof podkreśla, że polityka nadal jest mu bliska. Przez ostatnie tygodnie śledził to, co mówili kandydaci na najwyższy urząd w państwie i coraz mniej mu się to podobało. – Nadal uważam, że mój głos się liczy i ma znaczenie, dlatego zamierzam z tego prawa kiedyś korzystać, choćby przy okazji referendum (jeśli politycy w końcu zapragną skorzystać z tego narzędzia). Ale dziś styl prowadzenia dyskusji politycznej w Polsce jest przejawem braku szacunku wobec wyborców – mówi. Po chwili poprawia: właściwie nie ma mowy o dyskusji. Są tylko zajadłe monologi toczące się w rzeczywistościach równoległych. Przykład: ostatnie osobne „debaty” kandydatów przed II turą. Nie podoba mu się to, co polityka robi z ludźmi. – To, że kandydaci nie potrafią ze sobą rozmawiać, że są coraz bardziej małostkowi i agresywni, że wysuwają oskarżenia często bez pokrycia to jedno. Mam im za złe, że taką postawą zarażają innych.