Ten paradoksalny początek jest najmniej kuriozalnym wątkiem rozmowy. Nie było jeszcze sytuacji, w której ktoś tak otwartym tekstem i z taką szczerością opowiadał o słabościach swojego urzędu i o swoich własnych oraz ustawiał się w roli ni to ofiary, ni to tajemniczego – działającego pod przykryciem – reformatora z gatunku Wallenrodów. Albo co najmniej zatroskanego o dobro polskiej polityki zagranicznej profesora, który poległ na bezwładnościach trudnej do opanowania organizacji, gdzie trwa wieczna wojna o temperówki, ołówki, gumki i długopisy.
Doceniając tę bezbrzeżną szczerość, nie sposób nie zauważyć w tym wszystkim bardzo słabego człowieka, który nie wiedzieć czemu, przez ponad dwa lata trwał na jednym z kluczowych dla państwa polskiego stanowisk.
Trwał otoczony wrogim środowiskiem. Mając koło siebie Szarego Kardynała lub Szarego Papieża przez „rz”, czyli wpływowego dyrektora generalnego Andrzeja Papierza, który zza jego pleców rządził resortem. Trwal otoczony służbami wywiadowczymi, które prowadziły w gmachu przy Szucha nieczytelną dla ministra politykę kadrową – a im bardziej wyczuwały jego słabość, tym bardziej z niczego się nie tłumaczyły. Trwał otoczony młodymi i wyszczekanymi wiceministrami, z których każdy miał swoją – niekonsultowaną z szefem – agendę. Trwał z wyjętą poza MSZ polityką europejską i wobec USA. I w końcu ze śmiejącym się z boku, silniejszym od niego, znacznie bardziej cynicznym, cwańszym i uzdolnionym swoim odpowiednikiem w Pałacu Prezydenckim – czyli właściwym ministrem spraw zagranicznych – Krzysztofem Szczerskim.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP

Reklama