Czy to jest ciągle spór o prawo aborcyjne, czy już o coś więcej?
Na pewno o coś więcej, choć rdzeniem wciąż jest orzeczenie modyfikujące ustawę aborcyjną. Spór idzie też o rolę Kościoła w państwie, jego wpływ na władzę i życie społeczne. A drugi element to, mówiąc eufemistycznie, zakończenie rządów PiS.
W tamtej kadencji były protesty, ale nie było widać ich wielkich efektów.
Ale jednak prezydent – wskutek protestów – zawetował ustawy sądowe, strajk kobiet też poskutkował. W tym przypadku novum polega na znacznym poszerzeniu spektrum protestujących, o młode pokolenie. Także na prowincji.
Reklama
PiS powinien się bać, że straci władzę?
To protest, który zmienia kontekst uprawiania polityki w Polsce. To, czy PiS powinien się go bać, zależy od dynamiki i rozwoju sytuacji epidemicznej, zachowań opozycji czy tego, czy przeciwko władzy wystąpią nowe grupy.
Co oznacza ta zmiana kontekstu, to może być przeformułowanie sceny politycznej?
Tak, to przeformułowanie dyskursu. Do tej pory gniew był skierowany przeciwko elitom liberalnym, które urządziły porządki III RP, kosztem prowincji i ludzi, którzy nie byli beneficjentami transformacji. Teraz to gniew przeciwko bardzo radykalnie rozumiejącej katolicyzm władzy i popierającej tę władzę hierarchii kościelnej. To bunt przeciwko konwenansowi, który chronił Kościół i immunizował go. Skala tego gniewu zmienia kontekst.
W grę wchodzi scenariusz radykalizacji lewicy?
Zmienić się mogą zachowania polityczne ludzi środka. Ci, którzy do tej pory byli „letnimi katolikami” lub byli poza Kościołem, ale uznawali, że trzeba uszanować pewne kościelne przywileje, teraz będą za ich zabraniem. Wahadło przesunie się w ten sposób, niekoniecznie powodując radykalizację lewego skrzydła protestu. Pamiętajmy jednak, że protest nie ma jeszcze tygodnia, ma bardzo dużą dynamikę, trudno wyrokować, co dalej.
Wróćmy do pytania o utrzymanie władzy przez PiS.
Tu zmiana sceny politycznej będzie pochodną zmiany społecznej. Po aferze Rywina SLD dociągnęło do końca kadencji, choć oznaczała ona polityczny koniec tej formacji jako głównego gracza. Tak może być z PiS, który dociągnie do końca kadencji. Natomiast ta zmiana delegitymizuje dotychczasową politykę PiS, sytuuje gniew po stronie przeciwników tej partii. Zresztą są także inne zagniewane grupy, np. rolnicy, a jeszcze przed wyborami prezydenckimi ostry konflikt PiS z rolnikami wydawał się niemożliwy. To zmiana warunków uprawiania polityki przez PiS. Natomiast za wcześnie powiedzieć, jak te protesty zmienią rząd, bo fala jest w trakcie.
Dla mnie ważniejsze jest, że zmieni cały kontekst życia publicznego w Polsce, detronizując Kościół w sposób, którego jeszcze tydzień temu nie byliśmy w stanie sobie wyobrazić. Oczywiście można było się spodziewać tego typu długofalowej zmiany, ale nie tego, że nastąpi tak nagle.
PiS ma jakąś paletę rozwiązań, by uspokoić sytuację? Do tej pory nawet masowe protesty brał na przeczekanie.
Wydaje mi się, że nie ma. Trudno zrobić coś, co byłoby gestem pojednawczym. W części demokracji doszłoby do spektakularnej dymisji, która byłaby powiedzeniem, że „dla dobra i pokoju społecznego rząd Mateusza Morawieckiego rezygnuje, ale mamy nadzieję, że nastroje się uspokoją, jeśli będziemy mieli bezpartyjny gabinet”. A potem zastanowimy się nad wcześniejszymi wyborami.
Tylko czy taki ruch ma sens, skoro problem stworzył TK?
Ale w takich przypadkach dymisja nigdy nie jest aktem sprawiedliwości. To raczej kwestia zbudowania rządu zaufania do przyjęcia dla różnych stron i pokazania, że powaga sytuacji jest na tyle duża, że cofamy się jako formacja. Gdyby PiS nie był PiS-em, to szukałby szerokiego porozumienia na czas epidemii. Takie rzeczy się robi w demokracji. Elita polityczna widząc, że protesty potęgują ryzyko epidemii, może wspólnie takie działania podjąć.
Jak pan interpretuje oświadczenie premiera, to rządowe „no pasarán” czy gra na zwłokę?
To raczej bezradność. Może cofnięcie się dla PiS jest niemożliwe, ale wmawianie, że ulica jest radykalna, a rację ma milcząca większość, to kalka z propagandy lat 80., i to wtedy nie wyszło najlepiej. To musiałoby być poparte jakimś dużym strachem społecznym, a nie wywoła się go teraz. Wtedy w tle była geopolityka, dziś tylko obawy rządzących. Może rząd spróbuje opanować sytuację poprzez lockdown.
Mówi pan o zmianie kontekstu, kto może na tym skorzystać?
Na pewno nowe twarze, ale czy nowe ruchy, trudno przewidzieć, bo trzeba mieć zasoby. Zmiana będzie bardzo głęboka, zmieni więcej niż wąsko rozumianą politykę, także szkołę, formy obecności Kościoła w życiu publicznym, mediach. Zaczął się inny świat. ©
Rozmawiali Grzegorz Osiecki i Tomasz Żółciak