Znane jest wszystkim nam zjawisko zwane efektem motyla: rzeczony motyl machnie skrzydełkiem w Myszkowie pod Częstochową i z tego powodu za kilka dni, drogą nielinearnej i zasadniczo nieprzewidywalnej reakcji, w Meksyku huragan spustoszy wsie. Chaos, proszę państwa – bo przewidzieć kumulacji drobnych przyczyn i niezliczonych zderzeń cząstek elementarnych niestety się nie da. Efekt motyla opisuje problem, jaki ze światem mają progności, meteorolodzy i prorocy: prognozy, meteorologia i proroctwa to w wystarczająco złożonych systemach najzwyczajniej rodzaj magii. Może oprócz proroctw, bo te jako jedyne mogą się ostać w chaosie. W końcu zaprzęgają do swoich przepowiedni pomoc wyższego bóstwa i nie mają ambicji przepytywania motyli z ich trajektorii lotu.

Efekt motyla jest też fantastycznym narzędziem do opisywania rzeczywistości 2020 r. „Nie wiedzieliśmy, jaka będzie druga fala [epidemii], wierzyliśmy, że pandemia jest w odwrocie” – mówił premier Mateusz Morawiecki w połowie listopada. „Ja tak wierzyłem, bardzo wielu epidemiologów również w to wierzyło, nie mówiąc o komentatorach”. A potem dodawał, żeby nie było wątpliwości, że pewne sprawy są nieprzewidywalne: „Pokażcie jakiś rząd, który w lipcu czy sierpniu wprowadzałby nowe obostrzenia. A skąd, wszyscy luzowali obostrzenia. Było jedno wielkie wołanie: «uwolnijcie gospodarkę!»”. Nietoperz machnął skrzydłami na targu w Chinach i wirus rozplenił się po świecie drogą owych nielinearnych i nieprzewidywalnych reakcji przyczynowo-skutkowych. Kto to mógł przewidzieć oprócz natchnionych proroków?