To najgorszy moment na kryzys rządowy - podkreśla większość komentatorów i politycy tworzący gabinet Partii Demokratycznej i Ruchu Pięciu Gwiazd. Wskazują, że upadek rządu jest nie do pomyślenia w niekończącej się drugiej fali pandemii i kampanii szczepień, która już objęła ponad 1,1 miliona osób.

Byłemu premierowi Renziemu politycy koalicji zarzucają brak odpowiedzialności czy wręcz "megalomanię”. Jego postępowania nie pochwala też większość Włochów. Ponad 70 procent w sondażu wyraziło opinię, że Renzi, były lider centrolewicy, wywołał kryzys kierując się osobistymi pobudkami. On zaś jako powód wskazuje spory wokół sposobu przeznaczenia środków z unijnego Funduszu Odbudowy. Domaga się znacznie większych nakładów na służbę zdrowia.

"Nie zagłosuję nigdy za rządem, który uważa się za najlepszy na świecie" - stwierdził Renzi.

Wszystko wskazuje na to, że w południe w Izbie Deputowanych premier ogłosi swą decyzję, że podda rząd parlamentarnej weryfikacji poparcia i poprosi o wotum zaufania, przedstawiając dalsze plany rady ministrów.

Reklama

We wtorek zrobi to w Senacie, gdzie sytuacja jest nieco trudniejsza i gdzie rozegra się prawdziwa batalia o poparcie. Tam jednak także rząd mógłby otrzymać wotum zaufania, jeśli parlamentarzyści Italia Viva, jak zapowiedzieli, wstrzymają się od głosu.

Rząd wtedy ocalałby, ale, jak zauważają media, problemy kruchości koalicji, która musiałaby zabiegać o każdy głos, nie zostałyby rozwiązane. W ostatnich dniach nie wyłoniła się żadna grupa w Senacie, która gotowa byłaby zapewnić rządowi większość w następnych głosowaniach.

Centroprawicowa opozycja na czele z liderem Ligi Matteo Salvinim domaga się ustąpienia rządu i rozpisania przedterminowych wyborów.

"Natychmiast wybory. Koniec z marnowaniem czasu" - wtóruje mu jego sojuszniczka Giorgia Meloni, liderka ugrupowania Bracia Włosi. Także wiceszef Forza Italia Antonio Tajani oświadczył, że centroprawica gotowa jest rządzić krajem.

Obecnie mniej prawdopodobny wydaje się scenariusz porażki głosowań w obu izbach, po których Conte złożyłby dymisję na ręce prezydenta Sergio Mattarelli i formalnie rozpocząłby kryzys rządowy; podobnie, jak zrobił to w sierpniu 2019 roku. Wtedy szef państwa zacząłby konsultacje ze wszystkimi ugrupowaniami parlamentarnymi, poszukując rozwiązania kryzysu i to zaledwie trzy tygodnie po tym, gdy w przemówieniu na koniec roku mówił rodakom, że obecny kryzys musi być czasem „budowniczych”, a nie "pościgu za złudnymi korzyściami partyjnymi".

Politycy koalicji rządowej przypominają te słowa prezydenta. Lider Partii Demokratycznej Nicola Zingaretti zaapelował do "sił demokratycznych, liberalnych i proeuropejskich" o jedność, by "ratować kraj".

Na razie "wszystkie scenariusze są możliwe" - przyznał minister do spraw południa i spójności terytorialnej Giuseppe Provenzano.

Matteo Renzi w przeddzień wystąpienia premiera zapewnił, że jego celem nie jest to, by "przegnać Contego".

"Ale nie będę uczestniczyć w realizacji przeciętnych projektów. Będziemy głosować za krokami, które służą krajowi, ale nie jesteśmy już w koalicji" - wyjaśnił. Jego słowa uznano za tłumaczenie po fali krytyki, jaka runęła na niego za wywołanie kryzysu. Politycy centrolewicy mówią, że były premier stracił już wiarygodność w ich oczach i nie chcą z nim dalej rozmawiać.

"Nie pozostawimy nigdy Włochów w rękach osób nieodpowiedzialnych" - powiedział ostro krytykujący Renziego szef dyplomacji Luigi Di Maio.

Publicysta Marco Zatterin z dziennika "La Stampa", komentując w rozmowie z PAP obecną sytuację polityczną, podkreślił: "Jeśli rząd znajdzie większość, nie będzie więcej problemu. Jeśli upadnie i zostaną rozpisane wybory, to wtedy zaczną się kłopoty".

"Istnieje ryzyko pogorszenia się sytuacji ekonomicznej, co może mieć wpływ na inne kraje strefy euro. Ale idę o zakład, że rząd nie upadnie" - dodał.