Z Wojciechem Paczosem rozmawia Kacper Leśniewicz

Wojciech Paczos - makroekonomista, wykładowca w Cardiff University, adiunkt w Instytucie Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk. Członek zespołu ds. COVID-19 przy prezesie PAN. W marcu 2020 r. wraz z Pawłem Bukowskim z London School of Economics przygotował „Czteroetapowy Plan Ratowania Polskiej Gospodarki”

Przed nami zapewne trzecia fala pandemii. Czy oceniając dotychczasowe decyzje rządzących oraz działania instytucji publicznych, możemy patrzeć w przyszłość z optymizmem?
Reklama
Moglibyśmy, gdybyśmy wyciągali wnioski z doświadczeń. Ale tak się nie dzieje – wciąż nie wiemy, jak zamierzamy sobie poradzić z długofalowymi społeczno-ekonomicznymi konsekwencjami pandemii. Nikt o tym nie mówi, nikt nie jest zainteresowany rozwiązaniami systemowymi.
Rządzący – jako koronny argument na dowód tego, że skutecznie stawiamy opór pladze – wskazują na tarczę antykryzysową.
Tarczę należy oceniać z dwóch czasowych perspektyw. Pierwszą jest marzec i kwiecień 2020 r., drugą – styczeń 2021 r. Z pierwszej perspektywy tarcza jest dla mnie działaniem pozytywnym, choć jednocześnie spóźnionym. To główny zarzut, bo od lutego 2020 r. ekonomiści z całego świata przekonywali, że trzeba działać szybko – i być hojnym. Z drugiej perspektywy widać, że należy ten instrument ulepszać: oceniać sytuację firm, sposób wykorzystania środków, targetować i regionalizować pomoc, rozmawiać z pracownikami oraz przedsiębiorcami.
Pierwsza tarcza była bardzo hojna jak na tego rodzaju interwencję ze strony państwa.
Tak, ale towarzyszył jej komunikat o koniecznych oszczędnościach. Na początku rząd próbował poradzić sobie z kryzysem w ten sam sposób, jak niektóre kraje europejskie po finansowym krachu 2008 r. A wtedy, proszę sobie przypomnieć, cięcia okazały się zabójcze dla wielu społeczeństw. Na szczęście rząd porzucił to myślenie i przeznaczył na gospodarkę prawie 300 mld zł – efekty tego działania są bardzo pozytywne. Nie zanotowaliśmy gigantycznych spadków produkcji, co jest związane też z tym, że nasza gospodarka – w przeciwieństwie do Zachodu – jest bardziej nastawiona na przemysł niż usługi. Nie wzrosło dramatycznie bezrobocie, choć jest ukryte, bo ludzie zrezygnowali z poszukiwania pracy i teraz w statystykach występują jako osoby zawodowo nieaktywne. Ale nie mam wątpliwości, że bez tarczy – jako społeczeństwo – bylibyśmy dzisiaj w dużo gorszej sytuacji.
Jak pan ocenia z dzisiejszej perspektywy wiosenny lockdown z 2020 r.?
Był za długi. Już w marcu 2020 r. razem z dr. Pawłem Bukowskim szacowaliśmy, że miesięczne zamrożenie gospodarki będzie kosztowało Polskę ok. 1,5 proc. rocznego PKB. Jednak najważniejszy wniosek z naszych badań jest taki, że im dłuższy lockdown, tym straty się nawarstwiają – istotną rolę odgrywają w tym procesie silne efekty nieliniowe. I tak np. po trzech miesiącach to nie jest 4,5 proc., tylko ok. 10 proc. rocznego PKB, bo im dłuższe zamrożenie, tym bardziej zmieniają się nasze zachowania. Krótki lockdown to taki przedłużony weekend – w sobotę zamykamy firmy, sklepy, ale w środę wracamy i zaczynamy działać jak zawsze. Tymczasem w przypadku długiego lockdownu pojawiają się efekty dodatkowe.

Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym wydaniu DGP i na eDGP.