„Na Białorusi zadziałała logika, którą ja określam jako azjatycką: ludzie wyszli na ulice, trzeba ich złamać, zastraszyć” – mówi Orieszkin. Według niego w Rosji można obserwować podobną tendencję, co na Białorusi – nasilenie represji, dążenie do zduszenia protestu przez zastraszenie jego uczestników. Przyznaje jednak, że „system władzy w Rosji jest nieco łagodniejszą wersją tego, co obserwujemy na Białorusi”.

„Tam są nieograniczone rządy jednoosobowe, a w Rosji rządzi +korporacja+, na czele której stoi Władimir Putin” – ocenia.

Przy czym reakcją władz „kieruje logika siły, w której jakakolwiek konstruktywna odpowiedź na protest czy żądania oponentów jest postrzegana jako przejaw słabości, tchórzliwości”.

Orieszkin jest przekonany, że rosyjski protest nie przyniesie efektów. „Niektórzy myślą, że w czasie rewolucji październikowej w 1917 r. ludzie wyszli na ulice i zmienili władzę. W istocie carat upadł z powodu swojej słabości, rozłamu w elitach, a nie dlatego, że doszło do buntów obywateli” – przekonuje Orieszkin.

Reklama

„Dzisiaj ani w Rosji, ani – tym bardziej – na Białorusi, nie ma mowy o rozłamie w elitach. Oba systemy budowały starannie przez dekady to, co nazywają pionem władzy” – przekonuje.

Na Białorusi w szczycie protestów na ulice Mińska wychodziło do kilkuset tysięcy ludzi, a mimo to władze zignorowały te demonstracje. Po krótkim okresie tolerowania protestów władze przystąpiły do ich pacyfikacji, a następnie do niemających precedensu represji. Zatrzymano już grubo ponad 30 tys. osób, toczy się kilkaset postępowań karnych, które aktywiści praw człowieka uznali za polityczne, zapadają wyroki więzienia.

Eksperci zwracają uwagę na to, że na Białorusi protest miał charakter o wiele bardziej masowy i dowiódł, że Alaksandr Łukaszenka nie ma legitymacji do rządzenia. W Rosji tymczasem, choć protesty są największe od lat, a poparcie dla Putina spadło, to wciąż może on liczyć na głosy ponad połowy obywateli.

„Systemy Białorusi i Rosji są podobne, ale jednak się różnią. W odróżnieniu od Łukaszenki Putin nie uważa, że jest wszechwiedzący i kompetentny w każdej dziedzinie. To jednak, mówiąc obrazowo, człowiek, który skończył studia w Petersburgu (wówczas - Leningradzie), a nie kierownik kołchozu” – przekonuje Orieszkin. Wskazuje, że jednak część decyzji w Rosji zapada kolektywnie, a Kreml słucha doradców w różnych dziedzinach.

Według eksperta trudno - na przykład - wyobrazić sobie, że z Rosji, tak jak to się stało na Białorusi, wyrzuceni zostaną (przez odebranie akredytacji) wszyscy zagraniczni dziennikarze.

„Chociaż obserwujemy, że – podobnie jak w Mińsku – dziennikarze są zatrzymywani” – wskazuje. W czasie protestów 31 stycznia, jak podał portal OWD-Info, zatrzymano ponad 80 dziennikarzy. Na Białorusi reporterzy byli traktowani jako uczestnicy, a nawet „organizatorzy” protestów – niektórzy z nich siedzą obecnie w areszcie z zarzutami karnymi i groźbami wyroków pozbawienia wolności.

Chociaż Kreml ustami swojego rzecznika zapewnił, że „nie warto przeprowadzać analogii pomiędzy protestami w Rosji i na Białorusi”, to podobieństwa reakcji władz są oczywiste.

Jeszcze przed wyborami prezydenckimi na Białorusi do aresztów trafili nie tylko liczni aktywiści i blogerzy, ale potencjalni rywale Łukaszenki w wyborach – Siarhiej Cichanouski i Wiktar Babaryka. Swiatłana Cichanouska, kandydatka w wyborach, przez wielu uznawana za ich zwyciężczynię, została zmuszona do emigracji. W Rosji pretekstem do protestów stało się wtrącenie do aresztu, a potem do więzienia (we wtorek sąd skazał go na dwa lata i osiem miesięcy więzienia) opozycjonisty, Aleksieja Nawalnego. Po nieudanej próbie otrucia, za którą jego zdaniem stoją władze, próbowano zniechęcić go do powrotu do kraju.

Podobna jest również retoryka. „To, co jest podobne (w protestach w obu krajach – PAP), to prowokatorzy” – mówił rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. I Mińsk, i Moskwa, przekonują, że protesty są nielegalne i inspiruje je lub podsyca Zachód, a krytykę pod swoim adresem przedstawiają jako „ingerencję w sprawy wewnętrzne”.

O ile jednak Łukaszenka mówił o rzekomych planach zbrojnego wtargnięcia na Białoruś i odebrania przez Polskę Grodna, a pod zachodnią granicę przerzucał wojska, to Rosja na razie zarzuciła USA wspieranie protestów i twierdzi, że za Nawalnym stoją zachodnie służby specjalne.

Struktury siłowe w obu krajach działają brutalnie. Na Białorusi doszło jednak do sankcjonowanych przez władzę masowych tortur, zginęło – według obrońców praw człowieka – co najmniej sześć osób, w tym pobity na śmierć w listopadzie Raman Bandarienka. Nie wszczęto przy tym ani jednego dochodzenia w sprawie przemocy milicji.

W Rosji aktywiści mówią o rosnącej brutalności policji – również dochodzi do pobić, policja używa pałek i gazu, do zatrzymanych nie są dopuszczani adwokaci. Skandal wybuchł po tym, gdy zatrzymanych prowadzono z rękami w górze „jak Niemców w czasie wojny”. Padają kolejne rekordy, liczby zatrzymanych idą w tysiące. Podobnie jak na Białorusi władze zaczęły w dniach planowanych protestów blokować centra miast.

Kiedy jednak upubliczniono nagranie, w którym omonowiec kopie w brzuch kobietę, miał on rzekomo udać się do szpitala, by ją osobiście przeprosić, chociaż w istocie nie wiadomo, czy był to w ogóle ten sam funkcjonariusz.