Kryzys spowodowany pandemią COVID-19 dotknął wiele dziedzin życia. Choć minął dopiero rok od pojawienia się koronawirusa, można już stawiać hipotezy dotyczące długofalowych skutków globalnej zarazy. Jednym z najciekawszych obszarów, w których widać efekty pandemii, jest państwo. Trzeba przypomnieć w tym kontekście, że od lat 80. XX w. znalazło się ono w odwrocie, a symboliczne wahadło wychyliło się w stronę rynku. Proces ten wpłynął na osłabienie kluczowej dla istnienia nowożytnego państwa suwerenności władzy politycznej. Podobnie zresztą jak ekspansja globalnych korporacji technologicznych, dysponujących już władzą nie tylko ekonomiczną, lecz także informacyjną. W efekcie państwo w coraz większym stopniu staje się obszarem kolonizacji ze strony świata technologii i finansów.
Kryzys 2008 r. był momentem, w którym masy obywateli dotkniętych skutkami recesji oczekiwały, że państwo powróci, aby zapewnić lepszą ochronę ich interesów. Nie spełniło ono jednak pokładanych w nim nadziei. Zamiast po stronie obywateli stanęło po stronie instytucji finansowych. Gigantyczne bailouty czy uelastycznienie rynku pracy potwierdziły jedynie prymat rynkowej zasady efektywności nad zasadami sprawiedliwości i równości, które stanowią normatywny rdzeń logiki działania państwa. Rządy nie skorzystały z okazji, aby przesunąć wahadło w swoją stronę. Miało to daleko idące konsekwencje. Eksplozja ruchów populistycznych w epoce postkryzysowej była najlepszym dowodem na to, że dotychczasowe elity polityczne straciły społeczną legitymizację. Nie można zapominać, że wygrana Zjednoczonej Prawicy w 2015 r. dokonała się właśnie pod hasłem odebrania władzy „starym” elitom.
Za kilka lat możemy obudzić się w rzeczywistości, w której rządzić będzie prawo siły, a nie siła prawa, zaś kluczowym mechanizmem koordynacji ludzkich zachowań stanie się nieraz brutalna i niezależna od publicznej kontroli władza rynku.
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.
Reklama