Instytut ma stanowić „nowoczesny ośrodek wydawniczo-badawczy, skupiający najzdolniejszych naukowców oraz ekspertów”. Wymieniane na stronie kancelarii premiera zadania to m.in. promocja polskiej nauki w kraju i za granicą, organizacja konferencji, prowadzenie badań i analiz na tematy zlecone przez szefa rządu, a ponadto „wytworzenie mechanizmów i kapitału społecznego, który organizowałby się wokół idei państwowości” oraz „uwolnienie potencjału polskiej nauki w dziedzinie nauk społecznych i humanistycznych, który bywa blokowany wskutek różnych zależności finansowo-osobowych na uniwersytetach oraz w wydawnictwach komercyjnych”.
Mamy więc – tylko lekko zawoalowane – votum nieufności wobec licznych już istniejących podmiotów odpowiedzialnych za promowanie, organizowanie i analizowanie. Najwyraźniej zdaniem premiera sobie z tym nie radzą, skoro trzeba było powołać kolejny. I tym razem do roboty zatrudnieni zostali „najzdolniejsi” i – jak czytamy na gov.pl – „uznani naukowcy”.