Wszystko, co sobie dopowiadamy, to domysły, opinie, przekonania. To oczywiście nie oznacza, że Jakub A. nie zabił. Prawdopodobne jest to, że jest sprawcą zabójstwa. Ale wypowiadanie w tym momencie kategorycznych sądów, że to morderca czy psychopata – proszę wybaczyć, ale nie ma ku temu podstaw - mówi dr hab. Paweł Waszkiewicz, kryminalistyk, adiunkt w Katedrze Kryminalistyki Wydziału Prawa i Administracji UW.
ikona lupy />
DGP
Jakub A. zabił 10-letnią Kristinę?
Nie wiem.
Reklama
Jak to? Premier Mateusz Morawiecki wie, że zabił, wie to były wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki, Jarosław Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji odpowiedzialny za nadzór policji, też wie. A pan nie wie?
A ja nie wiem. Za to wiem, że wiedza polityków, celebrytów, dziennikarzy i ogólnie opinii publicznej opiera się na tym samym źródle, czyli informacjach przekazywanych przez media.
Media bywają niezłym źródłem informacji.
Ale jednak nie w sprawie zabójstwa. W tych przekazanych wiadomościach – a przynajmniej tych, które dotarły do opinii publicznej – nie ma zapisu z monitoringu, na którym widać, kto i jak dokonuje zabójstwa. Nie dostaliśmy nagrania audio, na którym Jakub A. mówi „A teraz cię zabiję!”, po czym słychać odgłos charczenia. Wiemy tylko, że 10-letnia dziewczynka nie żyje. Wiemy, gdzie jej zwłoki zostały ujawnione. Wiemy, kto został zatrzymany jako osoba podejrzewana, a teraz już – po przedstawieniu zarzutów – podejrzana. I tyle.
Sporo.
Sporo o pokrzywdzonej, ale nie o sprawcy. Wszystko inne, co sobie dopowiadamy, to domysły, opinie, przekonania. To oczywiście nie oznacza, że podejrzany nie zabił. Prawdopodobne jest to, że jest sprawcą zabójstwa. Ale wypowiadanie w tym momencie kategorycznych sądów, że to zabójca, morderca, bestia czy też psychopata – proszę wybaczyć, ale nie ma ku temu jakichkolwiek podstaw.
Jakub A. przyznał się do zarzucanego mu czynu. Dlaczego więc nie mielibyśmy nazywać go zabójcą?
Z kilku przyczyn. Jako społeczeństwo odeszliśmy od zasady, że przyznanie się jest królową dowodów. Słusznie. Przyznanie się zatrzymanego jest bardzo łatwo uzyskać: wiemy to z historii i z kilku dramatycznych wydarzeń z teraźniejszości. Każdy z nas jest w stanie przyznać się do najbardziej nieprawdopodobnych czynów. Niektórzy zrobią to wskutek zastosowania wobec nich bezprawnych środków, np. bicia, zastraszania. Niektórzy z powodu skrajnego wykończenia, bo będą chcieli, by w końcu przesłuchanie się skończyło. A niektórym tak długo wmawia się, że to oni dokonali czynu, iż w końcu sami zaczynają w to wierzyć.
Ale jednak przyznanie się coś oznacza.
Coś – zgadzam się. Powinno być punktem wyjścia do zbierania i ujawniania materiału dowodowego potwierdzającego wersję, że to dana osoba popełniła czyn. Przyznanie się poparte wyjaśnieniami może bardzo ułatwić prowadzenie postępowania. Ale z samego przyznania się niewiele wynika. Jako społeczeństwo bardzo łatwo przechodzimy od jednego ekstremum do drugiego. Z jednej strony, gdy podejrzany się przyznaje, to przytakujemy, mówimy, że tak, to na pewno on, że przecież się przyznał. Z drugiej strony – gdy zatrzymany się nie przyznaje, wskazujemy, że to przecież oczywiste, bo winny się nie przyzna. W świecie logiki te dwa stanowiska są nie do pogodzenia.