Z Martą Lempart rozmawia Magdalena Rigamonti
Mam panią przedstawić jako Marta L.?
Hahahahaha. Nie. Dziennikarze przedstawiają mnie, za moją zgoda, pełnym imieniem i nazwiskiem. Skrót zostawiam funkcjonariuszom TVP.
Sprowadziła pani niebezpieczeństwo dla życia i zdrowia wielu osób poprzez zorganizowanie i przeprowadzenie marszy na ulicach Warszawy?
Reklama
Mówiłam w prokuraturze, nie przyznaję się, ale też nie składam na razie wyjaśnień.
Październik to był szczyt drugiej fali pandemii, a pani zorganizowała protest Strajku Kobiet.
Mamy dwie dość konkretne informacje. Jedna ze Stanów Zjednoczonych, gdzie podczas protestów Black Lives Matter nie stwierdzono, że wirus się roznosi bardziej na wolnym powietrzu, nie zanotowano wtedy wzrostu zachorowań. Druga z Polski – po naszych protestach rząd nie ogłosił wzrostu przypadków COVID-19.
I to będzie pani linia obrony?
Nie, mam prawnika, pełnomocnika i to on będzie decydował o linii obrony. Ja tylko mówię o faktach, a fakty są takie, że protesty nie spowodowały wzrostu zachorowań.
Ale grozi pani do ośmiu lat więzienia.
Różne rzeczy mi grożą. Cieszę się, że pan Święczkowski z panem Ziobro znaleźli w sobie odwagę, by postawić mi zarzuty. Dotąd tylko nękali młodych ludzi, 17-, 14-latków w całej Polsce, za udział w protestach. Muszę ich chyba za to pochwalić.
Postawiono pani zarzut znieważenia policjanta.
Pamiętam taki obraz z filmu „Psy”, kiedy policjant mówi do UB-eka: przez całe lata wysługiwali się mną ludzie tacy jak ty, a ludzie pluli mi na mundur. Uważam, że wielu policjantom się teraz pomyliło komu służą.
Ta taśma klejąca na pani okularach to specjalnie?
Specjalny, unikatowy egzemplarz. Sklejony, bo połamany na historycznych protestach. Odruchowo schowałam je do kieszeni kurtki, ktoś mnie przycisnął, zmiażdżył i popękały. Nie mam czasu ich naprawić.
Prada?
Prada. Sprzed ośmiu lat, z czasów, kiedy dobrze zarabiałam. Wszystko, co mogłam, wydawałam na podróże. Czasami mam wrażenie, że brak możliwości realizowania tego jedynego hobby jest dla mnie gorszy niż perspektywa tego, że w końcu dostanę konkretny wpierdol, ewentualnie mnie posadzą.
Rzęsy ma pani zrobione.
Mam. Sztuczne, doklejane.
Z futra norek?
Nie. Są oczywiście ludzie, którzy śmieją się z moich sztucznych rzęs, no bo jak to tak, nie pasuje im do obrazka. A ja jestem normalną osobą i mam prawo raz na jakiś czas zrobić coś tylko dla siebie. To długo zajmuje, trzy godziny siedzę w gabinecie u pani, zresztą na Żoliborzu, przy Mickiewicza, niedaleko domu Kaczyńskiego. Za pierwszym razem policja jechała za mną nerwowo, teraz już się przyzwyczaili.
Jest pani zadowolona ze swojego wizerunku?
W mediach?
Tak. Ostrej, krzyczącej kobiety.
Jest, jak jest. Cokolwiek działa...
Wizerunek to jest istotny element w robieniu polityki.
69 proc. ludzi w Polsce popiera Strajk Kobiet, a to znaczy, że robimy rzeczy dobrze. Ja jestem zwykłą, wkurzoną osobą, Strajk Kobiet to są zwykli, wkurzeni ludzie. Prawdziwa Polska jest zwykła. I wkurzona.
Ponad 50 proc. ludzi głosowało na Dudę i oni w większości nie popierają Strajku Kobiet. Niespełna 50 proc. głosowało na Trzaskowskiego i tam też wszyscy nie popierają.
O zmianie, jaka zaszła od czasu tamtych sondaży, będą całe rozdziały w podręcznikach. Ważne jest to, co tu i teraz – również to, że notowania Zjednoczonej Prawicy są najniższe, odkąd jest u władzy. Sprawili to zwykli ludzie, na ulicy – w tym wyborcy PiS, z których 27 proc. poparło nasze protesty.
Co to jest tam, w korytarzu?
Wagina. Młodzież ją tu przyniosła. Przywiozła właściwie, bo jest na kółkach. Najpierw dwie dziewczyny przytoczyły ją przed Trybunał Konstytucyjny w dniu naszego protestu ostrzegawczego-samochodowego. Jeździmy Ujazdowskimi, Szucha, kulturalnie, a tu jeden z policjantów dzwoni do Czere (Agnieszka Czeredecka – red.) i mówi z rozpaczą: „Pani Agnieszko! Tu przyszła jakaś wielka wagina!”. Tak właśnie w te protesty wchodzi młodzież, zaskakując zarówno policję, jak i nas – ciotki rewolucji. Dziewczyny nie miały co z nią zrobić, nam trochę zagraca, więc pójdzie do muzeum.
Ile pani zarabia?
Odmawiam odpowiedzi. Jak na policji.
To są pieniądze, które pozwalają godnie żyć?
Nie, moi rodzice cały czas mi pomagają, nie dałabym sobie rady. Nadal pracuję też jako prawniczka, w minimalnym wymiarze etatu.
Ile jest etatów w Ogólnopolskim Strajku Kobiet? Pani, Klementyna Suchanow, kto jeszcze?
W Fundacji Ogólnopolski Strajk Kobiet osób koordynujących robienie rzeczy na poziomie krajowym jest dziewięć. Ogarniają wsparcie działań lokalnych, koordynację ogólnopolską, komunikację i media, finanse, pomoc prawną, współpracę międzynarodową i z innymi organizacjami. Do tego dochodzą projekty – szkolenia, kampanie, ale też praca koncepcyjna, zoomy, spotkania. Tego już się nie da kawałkiem, po godzinach, po nocach. Jednym z efektów protestów jest czterokrotny wzrost mobilizacji w stosunku do dotychczasowych 100–150 miast. A musimy zrobić wszystko, co możliwe, żeby dojść do poziomu wydajności, na którym będziemy w stanie wspierać wszystkie osoby robiące te rzeczy.
Jaki macie budżet?
Kwartalnie około 300 tys. zł na działalność Strajku Kobiet. Mniej więcej 75 proc. z darowizn, reszta z grantów. Granty oczywiście zagraniczne. Dla Zjednoczonej Prawicy zagranica to kosmaty potwór i populistyczny straszak, dla nas środki europejskie to nasze środki – jesteśmy Europejkami.
Kogo pani najbardziej nie lubi?
Kaczyńskiego nie lubię. Reszty o tym samym mentalu też nie lubię. Trudno ich lubić, skoro ich celem jest odebranie praw i wolności wszystkim poza nimi samymi. Stanisław Karczewski jest tego najlepszym przykładem. Wyraźnie powiedział, że córki nie zmusi do przestrzegania prawa. Jednocześnie nasi bogobojni konserwatyści grają w grę „spotkajmy się pośrodku”, od lat przesuwając ten środek na prawo, w stronę państwa wyznaniowego, w którym nie mogą istnieć żadne prawa człowieka i wolności obywatelskie – bo prawa człowieka i wolności obywatelskie to zagrożenie dla przymusu religijnego i absurdalnego pomysłu, że czyjakolwiek religia może urządzać komuś innemu życie.