Marta, Daniela, Przemek i Adam – połączyło ich 60 mkw. flagi. Sektorówka ze zdjęciami fanów Roberta Kubicy to ich wspólne dzieło. Nam opowiadają, na czym polega prawdziwe „kubicowanie”.
Gdy pojawiła się wiadomość, że polski kierowca wraca do Formuły 1, internet został zalany przez hasztag #SupportKubica. Na ten moment kibice czekali sześć lat. Po koszmarnym wypadku podczas Ronde di Andora w Ligurii w lutym 2011 r. zagrożone było życie Kubicy, groziła mu amputacja prawej ręki. Po tych wydarzeniach oglądalność Formuły 1 w Polsce dramatycznie spadła, a wielu kibiców przerzuciło się na śledzenie walki Roberta o powrót do zdrowia, sprawności i sportu, bez którego nie wyobraża sobie życia mimo wielu wypadków, jakie miał w karierze.
Oni wierzyli jednak, że na rajdowym mistrzostwie świata się nie skończy. Robert bez F1 nie może żyć. A Marta Witecka z Sosnowca, Daniela Grabowska z Warszawy, Adam Figiel z Krakowa i Przemysław Ćwiertnia z Andrychowa nie mogą żyć bez Kubicy, choć nie wszyscy zarazili się pasją do tego sportu właśnie dzięki niemu.

Dziura w sercu

- Pierwsza była oczywiście F1. Zostałam zarażona jeszcze w domu rodzinnym jako 10-latka. Z wypiekami na twarzy śledziłam wyścigi u sąsiada na satelitce razem z tatą. Strasznie mnie wciągnęło – przyznaje Marta Witecka. I wtedy nadszedł 1 maja 1994 r. – dzień, którego Marta nigdy nie zapomni.
Reklama
- Kiedy zginął mój idol Ayrton Senna, miałam prawie 17 lat i rozdarte serce. Wyścigi przestały być takie jak przed jego śmiercią, nic mnie nie cieszyło. Ale pojawił się zdolny młodziutki Polak, a wraz z nim światełko. Nie kibicowałam mu wyłącznie z tego powodu, że jako jedyny Polak pojawił się w zamkniętym i niedostępnym dla zwykłych śmiertelników świecie F1, ale obserwując jego żar do jazdy, czułam, że będzie w stanie zakleić dziurę w sercu – dodaje.