Polacy nie reagują w sposób masowy na informacje o kontrowersyjnych działaniach polityków. Dlaczego?
Jest jakiś naród między Bugiem a Odrą, ale obywateli nie widzę – mówi socjolog Radosław Markowski. Wypomina, że lubimy porównywać się do Szwedów czy Holendrów, ale więcej zyskamy, patrząc teraz na Rumunię. Tam temat walki z korupcją wyprowadził na ulice tysiące ludzi, którzy sprzeciwiali się kneblowaniu sędziów. Efekt? Lider postkomunistycznej PSD i najpotężniejszy polityk w kraju trafił do więzienia, choć wcześniej próbował kierować krajem z tylnego siedzenia.
– W Polsce mamy wiceministra sprawiedliwości, który prowadził hejt nie indywidualny, lecz systemowy. Owszem, został zdymisjonowany, ale nie widzę, by jego działania spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem władz i obywateli. Kto jeszcze, w obliczu ostatnich wydarzeń, pamięta o byłym szefie KNF Marku Chrzanowskim czy o milczących blondynkach zatrudnionych w NBP do kontaktu z mediami? – pyta socjolog. I przypomina, że kiedyś, przy okazji porównań z Węgrami, lubiliśmy podkreślać, że u nas jest normalna patologia, a tam patologiczna normalność. – Teraz ta różnica się zatarła – ucina.

Polacy nie reagują w sposób masowy na informacje o kontrowersyjnych działaniach polityków. Dlaczego? – Jakieś 6 mln naszego społeczeństwa to osoby słabo wyedukowane, często poza rynkiem pracy. Uważają, że dobra władza to taka, która daje kolejne świadczenia i zwalnia z podejmowania działań. Ten elektorat zawsze będzie wierny tym, którzy oferują więcej. Mnie jednak interesują pozostałe 24 mln uprawnionych do głosowania. Dlaczego zadowolone z siebie korpoludki, intelektualiści, ludzie kultury, mieszkańcy miast dają władzy milczące przyzwolenie? – pyta Markowski.

Reklama