PiS rządzi już ponad trzy lata, a Mel Gibson wciąż nie zagrał Jana III Sobieskiego – i Oscara nie dostaliśmy.
Nie mogę znieść tego polskiego kompleksu, że nie będziemy pełnowartościowymi Europejczykami, dopóki amerykański gwiazdor nie zagra polskiego króla.
To nie kompleksy tylko chytra kalkulacja, że jeśli króla zagra Gibson, to Amerykanie taki film obejrzą, a jeśli zagra Janusz Gajos, to nie.
W takim razie to mało chytre podejście, bo podstawą nie jest angaż gwiazdy, tylko historia. Za każdym sukcesem filmu stoi scenariusz…
Reklama
Co mówi zawodowy scenarzysta.
I moje doświadczenie jest takie, że jak napiszę historię lokalną, unurzaną w polskich problemach, jak choćby „Norymbergę” czy serial „Sprawiedliwi” o Polakach ratujących Żydów, to natychmiast zostaje to zauważone w Europie.
Ale „Norymberga” trafia do teatralnych smakoszy, nam trzeba trafić do milionów.
Ale tego się nie robi w ten sposób, że się każe Gibsonowi grać Sobieskiego.
A jak?
Opowiem panu prawdziwą historię. W 1924 r. Władysław Reymont dostaje Nobla za „Chłopów”. W Szwajcarii swój dom miał Ignacy Jan Paderewski, który podarował angielskie wydanie „Chłopów” sąsiadowi – indyjskiemu maharadży Nawanagaru. Ten maharadża podarował je swojemu bratankowi, który poznał i Paderewskiego, i potem gen. Władysława Sikorskiego. Kiedy wybuchła II wojna światowa i trzeba było ratować polskie sieroty z piekła Sowietów, to właśnie ten zafascynowany „Chłopami” i polskością młody maharadża Jam Sahib Digvijaysinhji zorganizował dla nich sierocińce, uratował setki dzieci.
Świetna historia, ale my mamy przekonać nie jednego maharadżę, lecz – trzymając się tej analogii – co najmniej pół miliarda Indusów.
To opowiedzmy im historię tego maharadży, zróbmy o nim film. Nikt tego nie próbuje, a to jest coś, co mogłoby być zrozumiałe na całym świecie – historia uratowanych dzieci.
Całą rozmowę przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP