Badania powinny mieć większy odcień praktyczny – przekonuje prof. Robert W. Faff, australijski ekonomista finansów i twórca tzw. "pitching research", innowacyjnej metody prowadzenia projektów badawczych.

Jak reformować polskie uczelnie wyższe? Bo że zmiany są potrzebne, widać jak na dłoni choćby na przykładzie stanu nauk ekonomicznych. Nasze wydziały ekonomii nie mają większego znaczenia w świecie, a pierwszy Polak w globalnym rankingu cytowań jest dopiero na… 1741. miejscu. – W takich gospodarkach, jak polska walka o cytowania nie powinna być tak ważna, jak tworzenie środowiska sprzyjającego współpracy międzynarodowej i budowaniu kapitału ludzkiego – mówi prof. Robert W. Faff w rozmowie z Sebastianem Stodolakiem.

Obserwatorfinansowy.pl: Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie w ekonomii?
Prof. Robert W. Faff:

Bardzo trudne pytanie! Opublikowałem ponad 300 publikacji i o tak różnym ukierunkowaniu badawczym…

Pytam nie bez powodu.

Reklama

Akademik zawsze patrzy w przyszłość i rzadko hierarchizuje w ten sposób swoją pracę. Ale w porządku. Jestem ekonomistą finansów i sporo zajmowałem się wynikami funduszy inwestycyjnych, analizowałem stopy zwrotu i to, co na nie wpływa. Teraz zajmuję się finansami korporacyjnymi. Badam, jak korporacje pozyskują finansowanie i uzyskują równowagę między długiem a kapitałem. To jest fascynujące zagadnienie, bo okazuje się, że proces dostosowywania struktury kapitałowej do długu w firmach jest wolniejszy niż sugerowałaby tradycyjna teoria ekonomii. Trzeba go mierzyć w 5-, czy 10-letnich interwałach. Ostatnio zainteresowała mnie kwestia rezerw gotówkowych w firmach. Staramy się opracować model, który pokazywałby ich optymalny zakres. Oczywiście, nie wszystkie moje badania przynoszą przełomowe rezultaty, ale z większości jestem zadowolony i sądzę, że są bardzo użyteczne.

Właśnie. 300 prac naukowych, badania nad praktycznym działaniem korporacji. Coś użytecznego. I zapomniał pan o „pitching research”, pańskim autorskim programie do wyboru i planowania projektów badawczych, który sam w sobie jest innowacją coraz szerzej stosowaną na uniwersytetach. Czy sądzi Pan, że gdyby urodził się w, dajmy na to, Polsce, Czechach, albo w Wietnamie i tam pracował, mógłby osiągnąć to samo?

To zależy. Z jednej strony absolutnie nie, jeśli na jakość i efektywność pracy naukowej patrzymy odnosząc się do najlepszych ośrodków na świecie. Niektóre kraje mają lepszą, inne gorszą infrastrukturę badawczo-naukową i to ona warunkuje zakres tego, co możemy zrobić w ujęciu globalnym. Z drugiej strony każdy biedniejszy kraj może prowadzić dobre i pouczające badania dotyczące własnego podwórka.

Te najlepsze ośrodki to?

Ośrodki amerykańskie, jeśli mowa o ekonomii finansów, czy w ogóle o ekonomii. Muszę powiedzieć, że ekonomia jest przez Stany Zjednoczone zdominowana do tego stopnia, że w „mainstreamie” istnieje popyt głównie na prace odnoszące się do tego kraju. Wytwarza się w ten sposób paradoksalna sytuacja, gdy na przykład ja i moi koledzy, pracując w Australii, robimy analizy na bazie amerykańskich danych, stając się de facto ekspertami od amerykańskiej rzeczywistości.

To źle?

Potrzeba tu na pewno wprowadzenia jakiejś równowagi. Nie zapominajmy jednak, że to „proamerykańskie skrzywienie” ekonomii nie bierze się znikąd. Mają najlepszą kadrę naukowców.

Łatwo ją przyciągnąć. Najlepiej płacą.

Owszem, płace na uniwersytetach odgrywają ważną rolę w przyciąganiu talentów z całego świata do USA. Ale ten drenaż dotyczy nie tylko – zauważmy – profesorów, ale nawet kandydatów na studia doktoranckie. Akademicy jako grupa charakteryzują się współcześnie wielką mobilnością. Dawniej tak nie było, uczeni siedzieli zamknięci w swoich gabinetach, skupieni na tym, co dzieje się w ich głowie, i rzadko wychodzili „do świata”. Dzisiaj, jeśli w danym kraju nie trzymają ich prywatne zobowiązania, śmiało wyjeżdżają tam, gdzie będą mogli się lepiej rozwijać. Stany oferują ekonomistom przestrzeń do rozwoju już na etapie studiów doktoranckich, bo dają możliwość na obcowanie z najlepszymi. A zatem tak: wynagrodzenia i kapitał ludzki to tajemnica siły USA w ekonomii.

Nie wystarczy zaoferować wysokich wynagrodzeń, żeby przyciągnąć najlepszych naukowców do biedniejszego kraju?

Niekoniecznie. Są kraje, które inwestując bardzo mocno w edukację, naruszają amerykańską dominację. Mam na myśli Hong-Kong, Singapur, czy – od niedawna – Chiny. Inwestują nie tylko w wysokie pensje, lecz także w infrastrukturę badawczą, czy w dostęp do najnowszych baz danych, szczególnie ważny dla ekonomistów. W świecie akademickim pensje powiązane są z produktywnością naukową na zasadzie sprzężenia zwrotnego, warto to brać pod uwagę, projektując system szkolnictwa wyższego.

Jak dużą rolę w podnoszeniu jakości nauk ekonomicznych w danym kraju może odgrywać internet? Mogłoby się wydawać, że dzięki niemu dojdzie do konwergencji poziomu uprawiania nauk miękkich, czy społecznych takich, jak ekonomia. Przepływ wiedzy może być w naszych czasach natychmiastowy, nie trzeba przecież nigdzie się przeprowadzać, żeby prowadzić badania na najwyższym poziomie, czyż nie?

To fakt, że fizycy nie obejdą się bez kosztownych laboratoriów, a ekonomistom wystarczy komputer. To jednak tylko punkt startowy. Sam komputer i dostęp do sieci jeszcze nie tworzy społeczności naukowej. Jeśli jesteś niewielkim krajem ze średniej jakości uniwersytetami powinieneś pomyśleć o tym, co daje ci naukową przewagę komparatywną. Polskę oraz kraje Europy Centralnej i Wschodniej łączy fakt, że to gospodarki transformacji ustrojowej. Trzeba to wykorzystać. Badanie tego wycinka zjawisk gospodarczych jest wciąż aktualne z praktycznego punktu widzenia, bo są to procesy niezakończone, a niektóre gospodarki świata mają je dopiero przed sobą. Zamiast celować w jak najwyższą liczbę publikacji w najbardziej prestiżowych czasopismach, bo ta i tak zawsze będzie niższa niż tych amerykańskich, lepiej skupić się na rozbudowywaniu działań właśnie w tego typu zakresach. Trzeba być praktycznym i robić to, co przydaje się najbliższemu otoczeniu. Wówczas właśnie między innymi dzięki nowym technologiom można zaprząc takie badania w jakieś szersze dziedziny z globalnego mainstreamu ekonomicznego.

I wówczas włączymy się w międzynarodową społeczność badawczą?

To tylko pierwszy krok. Trzeba działać aktywnie także w wymiarze, powiedzmy, fizycznym. Sieć siecią, ale co z bezpośrednimi kontaktami? Trzeba organizować dynamiczną sieć intensywnej współpracy międzynarodowej. Kraj X zaprasza na wspólne konferencje – na przykład takie, jak ta dzisiaj („Innowacyjna gospodarka. Rola polityki ekonomicznej”, organizowana przez Wydział Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego – przyp. aut.) najwybitniejszych przedstawicieli danej dziedziny z kraju Y, a w zamian kraj Y dopuszcza badaczy z kraju X do wspólnego realizowania nowoczesnych projektów badawczych. W tej wymianie powinni brać udział nie tylko uznani badacze, ale i doktoranci, żeby w końcu na ich bazie wykształcił się w ich krajach akademicki kapitał ludzki. Kluczowy jest więc eksport i import wiedzy. Dokładnie jak w handlu.

W Polsce odbywa się właśnie reforma uczelni wyższych i trwa dyskusja o tym, jak powinny być zarządzane. Pana zdaniem lepszy jest system z dużą autonomią dla uczelni, czy taki, w którym ich działanie ustalone jest w detalach przed odgórne przepisy?

W szkolnictwie wyższym nie da się wprowadzić pełnej dowolności, ale nie oznacza to, że powinno dojść do jego centralizacji. Pewna doza konkurencji jest wskazana. Doświadczenia wielu krajów wskazują, że to te uniwersytety, które przyjmują postawę przedsiębiorczą, najmocniej zwiększają jakość uprawianej na nich nauki.

Czy widzi Pan także miejsce dla konkurencji w tym, czego się naucza, czyli np. czy dopuściłby Pan istnienie uniwersytetów uczących tzw. inteligentnego projektu jako alternatywy dla teorii ewolucji?

Wierzę, że tu powinna być jak największa wolność. Naukowe dociekania powinny być ograniczone dwoma granicami: legalnością i etyką, a nie tym, co ustawodawca uważa za prawdę, bądź nie. W końcu w nauce do prawdy się dochodzi, a nie ją raz na zawsze ustala. Gdy politycy próbują wpływać na program nauczania na przykład poprzez finansowanie faworyzowanych przez siebie kierunków, dochodzi do wypaczeń. W Australii np. z takich właśnie przyczyn upadł przed trzema laty projekt powołania do życia centrum badawczego z duńskim ekonomistą klimatologiem Bjørnem Lomborgiem na czele. Wnioski z jego ekonomicznej analizy klimatu nie były zgodne z ogólnie przyjętymi wierzeniami i to nie podobało się politykom. Współcześnie często chce się naukowcom narzucić wąski punkt widzenia i niszczy się w ten sposób pluralizm. Myślę, że gdyby dano uniwersytetom większą wolność, to zmniejszyłaby się też motywacja do skupiania się na globalnych rankingach, a zwiększyła do podejmowania badań o wymiarze praktycznym. W ekonomii mogłoby to oznaczać przynajmniej delikatny odwrót od amerykocentryzmu.

Czy to samo zagrożenie, tj. duszenie pluralizmu, nie płynie z forsowanego powszechnie modelu ścisłej współpracy uczelni wyższych z firmami komercyjnymi?

I tu należy zachować ostrożność. Kontakt uczelni ze światem biznesu jest koniecznością, ale rodzi pokusę nadużycia. Firmy nie są zainteresowane, jak uczeni, prawdą, a konkretnymi wynikami, a czasem konkretnymi wnioskami. W fizyce, czy inżynierii, nie jest to aż tak wielki problemem, bo chodzi o etycznie neutralne same z siebie wynalazki, ale w naukach społecznych badania sponsorowane to zupełnie inna bajka. Mogą być robione pod konkretną tezę, jeśli pójdą za tym odpowiednio duże pieniądze. Trzeba zaprojektować mechanizmy, które takie zjawisko ograniczą.

Na koniec chciałbym zapytać, która ze zmian w akademickim uprawianiu nauki, które zaszły w ciągu ostatniego stulecia, jest Pańskim zdaniem najistotniejsza?

Ta związana z użyciem nowych technologii. Dzięki komputerom stały się możliwe analizy wielkich zbiorów danych. Odnotowaliśmy wielki postęp naukowy i zbiór tego co wiemy jest coraz większy. Pamiętajmy jednak, że w nauce to, co wiemy określa, czy też daje nam świadomość skali tego, czego nie wiemy. A więc dzięki technologiom zbiór tego, o czym wiemy, że tego nie wiemy, jest także największy w historii. Sporo pracy przed nami.

Prof. Robert Faff – ekonomista, specjalista od finansów z Uniwersytetu w Queensland (Australia), twórca koncepcji „pitchingh research”, czyli innowacyjnej metody identyfikacji obiecujących projektów badawczych i planowania ich przebiegu.

Rozmowa została przeprowadzona podczas konferencji „Innowacyjna gospodarka. Rola polityki ekonomicznej”, zorganizowanej przez Wydział Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Obserwator Finansowy był partnerem medialnym wydarzenia.

Rozmawiał: Sebastian Stodolak, dziennikarz, filozof, muzyk, pracuje w Dzienniku Gazecie Prawnej.