Ilu jest za PiS-em?
W całej Polsce? Przecież pani wie.
Nie, artystów, ilu jest?
Nie wiem, może ze dwa, trzy procent. Najwyraźniej artyści gremialnie nie przystąpili do budowy rzeczywistości tworzonej przez PiS. Może intuicyjnie wyczuwają, że ta nowa wizja nie jest do końca w porządku, że jest estetycznie podejrzana, etycznie dwuznaczna – często wręcz niemoralna. No i to, że jest robiona na siłę. Dla porównania – w latach 50. ubiegłego wieku próbowano tworzyć jakieś spektakle, ktoś tam próbował pisać prozę czy poezję, rymując się z linią programową partii. Teraz, wydaje mi się, nie ma żadnych spektakli, które się rymują z linią programową nowej władzy. Wręcz przeciwnie. We wszystkich teatrach czuć opór przeciwko narzucanemu systemowi myślenia.
Reklama
Powstał film – „Smoleńsk”.
Ale to tylko dowód na to, że nie można w sztuce iść na żadne układy. Antoni Krauze poszedł i strasznie, ale to strasznie przegrał... Wszyscy wiemy, że nie opłaca się służyć komuś, kto usiłuje artystą sterować. Sztuka tworzona na polityczne zamówienie karleje, czuć w tak tworzonym dziele wysiłek w naginaniu rzeczywistości. Jest ciężka i toporna, stąd większość artystów ucieka z tych rejonów, wiedząc, że tam czai się po prostu klapa.
Panie profesorze, reżyseruje pan spektakl o Wisławie Szymborskiej.
Zanim zaczęła się epidemia, miałem próby w Starym Teatrze. Dwuosobowa sztuka na podstawie korespondencji między Wisławą Szymborską a Zbigniewem Herbertem. Napisał ją Tadeusz Nyczek. Premiera miała być przed 5 czerwca. A będzie... Nie wiem. Może w przyszłym roku.
W latach 50. Szymborska należała do partii.
Zapisała się w 1950 r.
Za Stalina.
Wystąpiła w 1966 r. Potem, w 1995 r., odbierając Nagrodę Goethego we Frankfurcie, próbowała wyspowiadać się z tego wszystkiego. Rok przed Noblem. Nie spodziewam się, że ktoś z rządzących przyjdzie na premierę. Wiem, że politycy prawej strony teatru nie bardzo rozumieją, do teatru nie chodzą, nie jest im potrzebny. Za poprzednich rządów widziałem czasem rządzących w teatrach, na wystawach, na koncertach. Z PiS-u nie widziałem nikogo na żadnej premierze, chyba że na premierze filmu „Smoleńsk”. Oni się sztuką nie interesują, nie jest im do niczego potrzebna. A szkoda, bo nie tylko etyka kształtuje człowieka, ale i estetyka. Mam jedno przemyślenie, które tkwi we mnie, od kiedy zwiedzałem sanktuarium w Licheniu. Kojarzy pani? To taki łanowy barok. Poszedłem tam w podziemia. Zobaczyłem mnóstwo wiszących obrazów. I pomyślałem sobie: Boże, a jak się to ma do Kaplicy Sykstyńskiej, do tych, co malowali a to pietę, a to Jezusa na krzyżu, a to św. Michała walczącego ze smokiem? Zrozumiałem, że estetyka ma bardzo silny udział w organizowaniu naszego świata. Kiedyś Josif Brodski napisał, że ludzie, którzy mają wysoki estetyczny smak, są mniej podatni na diaboliczne działania władzy dyktatorskiej. Pisał o Związku Radzieckim, ale – o, ironio – jakże aktualne jest to dziś. Smak, dobry gust to tarcza. Pomaga nam bronić się przed zalewem propagandy. Być może ten dobry smak to jest coś, co odróżnia jednych od drugich. I sądzę, że ten brak rozeznania w świecie estetyki jest czymś, co na razie wystarcza, żeby rządzić państwem. Na razie.
Teraz pogarda przez pana przemawia.
Jaka pogarda?
Pogarda w stosunku do tych, którzy nie mają dobrego smaku.
Nie, mówię tylko, że jest różnica pomiędzy V Symfonią Beethovena a najlepszym kawałkiem disco polo. Proszę sobie wyobrazić obrządek kościelny np. bez „Mszy koronacyjnej” Mozarta, a tylko z amatorskim zespołem gitarowym śpiewającym własne kompozycje. Dobry gust chroni, ale też stwarza inną możliwość komunikacji z ludźmi.
Mikołaj Grabowski reżyser teatralny i aktor. W latach 2003–2012 dyrektor naczelny Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Wyreżyserował wiele nagradzanych spektakli teatralnych i telewizyjnych, m.in. „Króla Leara” Williama Szekspira, „Trans-Atlantyk” Witolda Gombrowicza, „Proroka Ilję” Tadeusza Słobodzianka i „Opis obyczajów” ks. Jędrzeja Kitowicza
Treść całego wywiadu można przeczytać w środowym weekendowym wydaniu DGP.