Na słowie harcerza polegaj, jak na Zawiszy – brzmi stara dewiza. Rzecz w tym, że właśnie z dotrzymywaniem słowa rycerz z Grabowa miał największe problemy. Był nieprawdopodobnie sprawnym wojownikiem, szaleńczo odważnym, a przy okazji jak na warunki epoki całkiem wykształconym i po prostu bystrym. Ale jednocześnie był klasycznym „psem wojny”, zgodnie z duchem ówczesnych pieśni dworskich goniącym za pieniędzmi i sławą. Jego lojalność miała bardzo konkretną cenę. Ostatnim, co można o Zawiszy powiedzieć, jest to, że był patriotą w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Przez większość życia związany był przede wszystkim z Zygmuntem Luksemburskim, ówczesnym elektorem brandenburskim i królem węgierskim, a wkrótce cesarzem, który już w latach 90. XIV w. planował rozbiory Polski.

W poszukiwaniu wojny

Kiedy powstawał projekt pierwszego z nich, w 1392 r., Zawisza miał zapewne jakieś 20 lat i jeszcze nie znał Zygmunta. O wczesnych latach rycerza wiadomo niewiele. Urodził się w majątku Grabów, nieopodal Zawichostu na Sandomierszczyźnie. Ubogi nie był, ale jego rodzina w żaden sposób nie należała do znaczących. Tylko z późniejszych faktów da się wywnioskować, że oprócz wyjątkowo sprawnego posługiwania się mieczem nauczył się także sporo z książek. Umiał czytać, z pewnością znał łacinę. Do języków miał zresztą talent – późnej pozna także niemiecki oraz węgierski. Jak wszyscy rówieśnicy jego stanu, miał dwie opcje – mógł zostać albo duchownym, albo żołnierzem. Wybrał to drugie.
Nie ma pewności, kiedy dokładnie zetknął się z Zygmuntem Luksemburskim. Czy miało to miejsce podczas jednego z licznych turniejów rycerskich na Wawelu, może na Morawach? Wiadomo, że szukając rycerskiej sławy, a przy okazji pieniędzy, kiedy tylko mógł Zawisza rozglądał się za najbliższą wojną. W Polsce miał ich pod dostatkiem. XIV w. to właściwie nieustająca wojna domowa, a właściwie pasmo małych, możnowładczych wojenek w Wielkopolsce, w które wtrącali się ciągle panowie z tradycyjnie wrogiej im Małopolski, a także niemal zupełnie niezależnego Mazowsza. Swoje dokładali cudzoziemcy, bo władcy pogranicznych księstw prowadzili w zasadzie samodzielną, niezależną od Krakowa politykę zagraniczną, co i rusz dryfując to ku cesarstwu, to ku Czechom, a nawet Krzyżakom. Kraj – formalnie zjednoczony i rządzony bardzo nowocześnie i sprawnie – w rzeczywistości wrzał wzajemnymi niechęciami i parciem na tron krakowski. Kłopot w tym, że nikt nie miał tu wystarczających pieniędzy, a udział w tych bardziej awanturach niż wojnach nie mógł nikomu przynieść sławy wielkiego wojownika. Zaczytujący się w poezji rycerskiej Zawisza patrzył więc na to zapewne z niesmakiem i zdecydował się szukać okazji do wykazania się odwagą w innych miejscach.
Reklama
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP