Po pierwsze, edukacja jest dobrem publicznym, a więc generuje pozytywne efekty zewnętrzne. Oznacza to, że korzyści czerpią nie tylko posiadacze dyplomu, ale też osoby z ich otoczenia – np. poprzez zmniejszenie wskaźnika przestępczości. Badanie Lance’a Lochnera (Uniwersytet Zachodniego Ontario) oraz Enrico Morettiego (Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley) z 2004 r. pokazało, że zdobycie wyższego wykształcenia w znacznym stopniu zmniejsza prawdopodobieństwo aresztu i więzienia zarówno wśród białych, jak i czarnych mieszkańców USA. Ekonomiści oszacowali też, że wzrost liczby absolwentów szkoły średniej o 1 proc. i wynikające z tego ograniczenia przestępczości generują oszczędności społeczne wynoszące ponad 1,4 mld dol. dla USA.
Po drugie, już w latach 80. ekonomista Paul Romer, laureat nagrody Nobla, wskazywał, że wyższy poziom edukacji jest związany z postępem gospodarczym. Co prawda łatwo pokazać korelację między wykształceniem obywateli a wzrostem PKB czy miernikami postępu technologicznego, jednak znacznie trudniej uchwycić relację przyczynowo-skutkową. Jednakże nie sposób zaprzeczyć, że w krajach rozwiniętych ludzie z wyższym wykształceniem stanowią znacznie wyższy odsetek społeczeństwa niż w krajach biedniejszych.
Pytanie – czy to szybki wzrost gospodarczy i nowe technologie generują „popyt” na ludzi z wykształceniem albo wręcz wymagają, by obywatele posiadali zaawansowane umiejętności, czy też to wykształceni ludzie mają „genialne” pomysły, które generują rozwój nowych technologii i tym samym szybszy wzrost gospodarczy – jest zasadne i wymaga odpowiedzi.
Jedne z najbardziej znanych badań z początku stulecia, m.in. Roberta Barro (Uniwersytet Harvarda) czy Erica Hanushka (Uniwersytet Stanforda) i Dennisa Kimki (amerykański Instytut Analiz Obronnych) wskazują, że wysoko wykwalifikowana siła robocza jest kluczowa w rozwoju zaawansowanych technologii, a więc dla rozwoju gospodarczego – i tym samym wskazują na kierunek zależności między edukacją i postępem technologicznym.
Reklama
Po trzecie, kapitał ludzki jest jedną (jak nie jedyną) inwestycją, z której owoców nie da się nas ograbić. Liczni naukowcy, w tym Irena Grosfeld (École d'économie de Paris), zbadali migracje ludności polskiej po II wojnie światowej, a konkretnie ponad 2 mln mieszkańców przedwojennych Kresów przeniesionych na tzw. Ziemie Odzyskane. Przesiedleńcy okazali się być znacznie lepiej wykształceni niż pozostali mieszkańcy na tych terenach, częściej uczęszczali do szkół średnich i dwukrotnie częściej kończyli studia. Różnice w edukacji były widoczne już w pierwszym pokoleniu zdobywającym wykształcenie zaraz po wojnie i trwają do dziś – czyli przez ponad 3 pokolenia. A to pomimo faktu, że przed 1939 r. mieszkańcy Kresów byli znacznie gorzej wykształceni niż pozostali obywatele II RP.
Skąd te wysokie inwestycje w wykształcenie? Traumatyczne doświadczenie przesiedlenia zmieniło preferencje – przesiedleni Kresowiacy rezygnowali z chęci gromadzenia rzeczy materialnych (które w powojennej tułaczce stracili) w miejsce kapitału ludzkiego, który w przeciwieństwie do nieruchomości czy trzód zawsze można zabrać ze sobą. I może to jest sens mądrości ludowej: ucz się, bo tego potencjału nikt nigdy nie odbierze. ©℗