W 2015 roku, w okresie rozkwitu Państwa Islamskiego, sunnickiej ekstremistycznej organizacji zbrojnej, wiele miejsca poświęcono jej miliardowym dochodom uzyskiwanym ze sprzedaży ropy naftowej, głównie do Turcji, ale również ze ściągania podatków na opanowanych wtedy terytoriach w części Syrii i Iraku.

Francuski ekspert od terroryzmu Jean-Charles Brisard szacował wówczas roczne dochody tej organizacji na prawie 3 mld dolarów.

Gdy chodzi zaś o szkody wyrządzone gospodarce przez terroryzm, to po paryskiej masakrze z 13 listopada 2015 r. w sali koncertowej Bataclan i atakach na stadionie narodowym, w kawiarniach i restauracjach, w wyniku czego łącznie zginęło 130 osób, a ponad 350 zostało rannych, ekonomiści obawiali się poważnego spowolnienia wzrostu gospodarczego we Francji. Zmniejszenie liczby turystów, a Francja jest najbardziej uczęszczanym przez turystów państwem na świecie, mer Paryża Anne Hidalgo nazwała "tragedią". Spadły wówczas również inwestycje zagraniczne.

W lipcu 2016 roku, na kilka dni przed zamachem w Nicei, gdzie zginęło 85 osób, ekspert telewizji BFM Emmanuel Lechypre na 0,1 proc. wyliczał będący wynikiem zamachów spadek PKB Francji.

Reklama

Pionierem ekonomicznej analizy "rynku terrorystycznego" jest prof. Laurence Iannaconne, obecnie profesor Uniwersytetu Chapmana w Kalifornii, autor pracy "The Market for Martyrs" (Rynek dla męczenników) z 2003 roku.

Badania ekonomistów zwracają uwagę, że większość terrorystów to nie biedacy i dlatego na nic się zda walka z biedą czy wysiłki edukacyjne. Ekonomiczna analiza terroryzmu ukazuje również, że sprawcy zamachów bynajmniej nie są irracjonalni.

Prof. Iannaconne tłumaczył, że ofiara, jaką składa z siebie terrorysta, jest zjawiskiem rynkowym, opartym na wymianie między względnie niewielką "podażą męczenników" i relatywnie wysoką liczbą zleceniodawców zamachów, którzy czerpią z nich korzyść.

Naukowiec twierdzi, że ten "rynek samobójczych ataków" na ogół słabo prosperuje. Dzieje się tak nie z przyczyny ograniczonej "podaży", ale z powodu niewielkiego "popytu". Jednak, gdy takie rynki powstają, są bardzo trudne do likwidacji od strony "podaży", gdyż "zapotrzebowanie na męczenników" jest niewielkie. Z drugiej jednak strony, względnie nieduże zmiany w otoczeniu politycznym i gospodarczym mogą zachwiać "tym rynkiem" od strony "popytu". Przykładem może być IS, które po klęsce militarnej w Iraku i Syrii nie jest, jak się wydaje, w stanie przeprowadzać szeroko zakrojonych akcji i podpisuje się pod zamachami tzw. samotnych wilków.

Teorię prof. Iannaconne rozwinął prof. Eli Berman, ekonomista z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, w książce "Radical, religious, and violent: The new economics of terrorism" (Radykalna, religijna i używająca przemocy: nowa ekonomia terroryzmu) z 2011 r.

Prof. Berman tłumaczy, że radykalne grupy, takie jak palestyński Hamas, Hezbollah w Libanie, czy talibowie w Afganistanie, stały się mistrzami w dostarczaniu pomocy socjalnej dla swych członków, jak i w eliminowaniu tzw. gapowiczów (w ekonomii to osoba lub organizacja, która korzysta z dóbr lub usług, nie płacąc za nie wystarczająco). Jego zdaniem sukces takich ugrupowań w o wiele większym stopniu wynika z ich struktury niż z ideologii islamskiej.

Gdy z powodu zablokowania dochodów finansowych, czy działań represyjnych wobec organizacji terrorystycznych pogarsza się sytuacja zleceniodawców zamachów, rosną koszty terroryzmu, słabnie "popyt" i zmniejsza się liczba zbrodni terrorystycznych – tłumaczył Jean-Pierre Rageau, francuski historyk, współautor m.in. "Atlasu Strategicznego" i "Geopolityki Imperiów".

Natomiast prof. Berman ostrzega, że takie metody, jak blokowanie finansów, nie na wiele zdadzą się od strony "podaży". A to dlatego, że osobnicy oferujący "usługi terrorystyczne" nie spodziewają się dochodów pieniężnych, gdyż ich "zysk" ma inny charakter.

Francuski ekonomista i publicysta, wykładowca paryskiego Instytutu Nauk Politycznych Jean-Philippe Vincent wyciąga z tego wniosek, że z tego powodu jedyną skuteczną metodą "regulowania rynku terrorystycznego" jest zmniejszenie "podaży" poprzez eliminację terrorystów i kandydatów na sprawców zamachów.

Prof. Berman, kładzie nacisk na to, że błędem jest twierdzenie, iż terrorystą zostaje się z pobudek irracjonalnych, takich jak nagroda w życiu pozagrobowym. Vincent podkreśla zaś, że analizując "rynek terrorystyczny", ekonomiści odrzucają oceny moralne.

Z Paryża Ludwik Lewin

>>> Polecamy: Ekonomia zamachu. Terroryzm jako rynek z podażą i popytem