Ateizm to szczególne pojęcie. Jako opcja światopoglądowa – przynajmniej w Polsce – ma w sobie coś z coming outu, a zarazem: coś z demonstracyjnego aktu opuszczenia wspólnoty, mniejsza, że iluzorycznej. Ateizm często pojawia się w ustach rządzącej prawicy i kapłanów Kościoła katolickiego jako oskarżycielski epitet pod adresem tych, którzy nie popierają lokalnego sojuszu tronu i ołtarza, kwestionują prawo państwa do narzucania społeczeństwu religijnych norm – w tym rozumieniu ateista to po prostu człowiek niemoralny, przesiąknięty miazmatami zachodniej „cywilizacji śmierci”, sprowadzony na złą drogę, ale ów człowiek jest też, naturalnie, zbłąkaną owieczką.
Jednakże w kraju, w którym co i rusz wybuchają afery pedofilskie z udziałem księży, a jednocześnie minister edukacji stwierdza z powagą, że najlepszym źródłem wiedzy o ludzkiej seksualności są dzieła Jana Pawła II, ateizm, przynajmniej deklaratywny, może być przejawem kontrkulturowego buntu. A także próbą zaaplikowania sobie duchowej terapii.
Sekularyzacja Zachodu jest faktem – fala sekularyzacyjna ogarnia także Polskę – ale zarazem proces ten rodzi rozmaite pytania. Na przykład: czy ludzie, których Kościół nazywa „ateistami praktycznymi”, którzy „żyją tak, jakby Boga nie było”, czyli, prościej, nie praktykują otwarcie religii, naprawdę są ateistami i nie wierzą w istnienie stwórcy oraz wszelakie byty nadprzyrodzone? Bardzo pouczający jest tu przypadek Czech – tamtejsze społeczeństwo, które stereotypowo uchodzi za jedno z najbardziej ateistycznych na świecie, w istocie jest społeczeństwem postkatolickim (i w jakiejś mierze również postprotestanckim): to zbiorowisko prywatnych, synkretycznych, zindywidualizowanych religii. „Kiedy mówimy o czeskim ateizmie, proponuję raczej pojęcie «cosizm». To jest najbardziej rozpowszechniona wiara Czechów – «w Boga wprawdzie nie wierzę, ale coś nad nami musi być». «Cosizm» ma wiele postaci” – pisał wybitny katolicki intelektualista, ks. Tomáš Halík (cytuję za artykułem Anieli Różańskiej „(A)religijność po czesku – ateizm, analfabetyzm religijny czy coś więcej?”, Edukacja Międzykulturowa 10/2019).
Za tym pytaniem idą kolejne: czy każdy apostata, który wypisał się z Kościoła katolickiego, automatycznie staje się ateistą? Czy każda zwolenniczka świeckiego państwa to ateistka? To pytania retoryczne, bo oczywiście wiadomo, że nie – żyjemy w świecie, który wymaga od nas często zdecydowanych, zero-jedynkowych manifestacji poglądów, w Polsce kwestie wiary i niewiary są silnie polityczne, a tam, gdzie wkracza polityka, pojęcia stają się sloganami.
Reklama
Tymczasem wyjaśnienia wymaga samo pojęcie ateizmu – wieloznaczne, trudno uchwytne, niekiedy opisujące zjawiska i postawy wzajemnie sprzeczne.

Nadchodzą nowi ateiści

Nim jednak spróbujemy uchwycić te definicyjne sprzeczności, przyjrzyjmy się pewnej wpływowej grupie intelektualistów, nazywających samych siebie nowymi ateistami.
Ateizm stał się tematem modnym i medialnym w pierwszej dekadzie naszego stulecia – i nie był to już ów piętnowany po tysiąckroć demoniczny ateizm nazistowskich krematoriów, sowieckich łagrów i chińskiej rewolucji kulturalnej, lecz ateizm w tweedowej marynarce, wspierany autorytetem akademii i nauki. Ten nowy ateizm pojawił się (może raczej – uaktywnił) w obiegu idei i dyskursie publicznym – początkowo w świecie anglojęzycznym – po zamachach na WTC z 11 września 2001 r. jako reakcja na terroryzm zasilany fundamentalizmem religijnym. Gniew nowych ateistów szybko uległ generalizacji i skierował swoje ostrze nie tylko w stronę islamu, lecz w stronę religii w ogóle (w każdym razie: w stronę rozmaitych odmian monoteizmu).
Do Polski nowy ateizm dotarł wraz z publikacją dwóch głośnych książek: „Boga urojonego” Richarda Dawkinsa (przeł. Piotr J. Szwajcer, CiS 2007), gdzie ów brytyjski biolog dowodził, że religia jest zarazem rodzajem zbiorowej choroby umysłowej i irracjonalnym stekiem bzdur...
Treść całego artykułu przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.