W niedzielę po południu brytyjski premier Boris Johnson poinformował, że pierwszą dawkę szczepionki podano już ponad 15 milionom osób. Tyle osób, według górnych szacunków, jest w pierwszych czterech grupach priorytetowych, które miały zostać zaszczepione do połowy lutego. Do soboty włącznie pierwszą dawkę szczepionki dostało 15 062 189 osób, a drugą - 537 715. Tymczasem jak wynika z danych portalu Our World in Data, który zbiera statystyki z całego świata na temat szczepień, w całej UE - mającej 6,6 razy więcej mieszkańców - podano do soboty 21,02 mln dawek szczepionki (i pierwszej, i drugiej dawki), zaś liczba osób, która otrzymała przynajmniej jedną wynosi 13,6 mln.

Wielka Brytania zaczęła przeprowadzać szczepienia 8 grudnia zeszłego roku, pierwsze kraje UE - 27 grudnia, ale te 19 dni różnicy nie jest jedynym powodem, dla którego brytyjski program szczepień jest uważany za sukces, unijny - za porażkę. Co warto pokreślić, do tej pory, zwłaszcza w pierwszej fazie pandemii, to Wielka Brytania była postrzegana jak kraj, który sobie nie radzi z sytuacją, o czym świadczyły braki środków ochrony osobistej, słabo działający system do wykrywania kontaktów, spóźnione wprowadzenie kwarantanny dla przyjeżdżających z zagranicy, najwyższa w Europie liczba zgonów i druga - wykrytych zakażeń.

Jak ocenia stacja Sky News, kluczowym czynnikiem w brytyjskim sukcesie szczepionkowym było uznanie, już wiosną 2020 r., że wyjściem z pandemii będzie szczepionka i powołanie grupy zadaniowej do spraw szczepień. Na jej czele stanęła Kate Bingham - biochemik z wykształcenia, ale zawodowo zajmująca się inwestycjami typu venture capital w sektorze biotechnologicznym i farmaceutycznym. I to ona, jak wskazuje Sky News, przekonała Johnsona, by takie podejście przyjąć do szczepionek, tzn. zainwestować - czy to podpisując umowy czy nawet dofinansowując badania - w tych producentów, których prace są najbardziej obiecujące, nawet jeśli oznacza to ryzyko, że część z nich nie przyniesie powodzenia.

Reklama

Grupa zadaniowa wytypowała początkowo 23 obiecujące projekty, a następnie zawęziła listę do siedmiu, z którymi rząd podpisał umowy - w momencie, gdy żaden jeszcze nie wyszedł z fazy testów - na zakup 457 mln szczepionek za łączną kwotę, jak się szacuje, ponad 3 miliardów funtów. Spośród tych siedmiu, dwie szczepionki są już używane (Pfizer/BioNTech i Oxford/AstraZeneca), trzecia jest dopuszczona do użycia (Moderna), dwie kolejne przeszły trzecią fazę testów (Novavax i Janssen), jedna czeka na wyniki trzeciej fazy (Valneva), a tylko jedna na razie nie przyniosła powodzenia (GSK-Sanofi).

Takie podejście dało Wielkiej Brytanii przewagę konkurencyjną nad innymi krajami, którą to przewagę jeszcze powiększyło to, że brytyjski regulator leków MHRA jako pierwszy na świecie zatwierdził do użycia szczepionki Pfizera i AstraZeneca. W przypadku tej od Pfizera, która wcześniej została autoryzowana przez MHRA, w UE i USA pojawiały się opinie, że brytyjski regulator nie sprawdza ich wystarczająco dokładnie, ale niedługo później się z tych opinii wycofano, bo unijna EMA i amerykańska FDA doszły do takich samych wniosków w sprawie skuteczności i bezpieczeństwa szczepionki.

Wielka Brytania podjęła jeszcze jedno ryzyko w związku ze szczepieniami, które też, jak się wydaje, opłaciło się. Wbrew pierwotnym zaleceniom producentów, że druga dawka szczepionki ma być podana dokładnie w trzy tygodnie po pierwszej, zdecydowała się na zwiększenie odstępu między dawkami. Uznano, że skoro pierwsza dawka daje 70-80 proc. skuteczności, a druga zwiększa ten poziom tylko o kilkanaście procent, to bardziej zwiększy odporność społeczeństwa zaszczepienie w pierwszej kolejności jak największej liczby osób pierwszą dawką niż zaszczepienie połowy tej liczby dwiema dawkami. Na podobny krok nie zdecydowała się większość krajów UE, stąd w UE podano więcej szczepionek, ale jest mniejsza niż w Wielkiej Brytanii liczba osób, które otrzymały przynajmniej jedną dawkę.

Kolejnym powodem brytyjskiego sukcesu szczepień jest bardzo rozwinięta sieć punktów szczepień. Według danych publicznej służby zdrowia, w samej Anglii jest ich obecnie ponad 1500, z czego 267 w szpitalach, 1034 w przychodniach bądź prowadzonych przez lekarzy pierwszego kontaktu, 194 w aptekach, a 102 w masowych centrach szczepień, które stworzono w takich miejscach jak hale konferencyjno-wystawiennicze, obiekty sportowe, muzea, ratusze miejskie, a nawet katedry. Dla porównania - we Francji, która ma podobną liczbę ludności jak cała Wielka Brytania, punktów szczepień było na koniec stycznia ok. 600. Ponadto - 97,25 proc. populacji Anglii ma punkt szczepień w odległości nie większej niż 15 km od miejsca zamieszkania.

Nie bez znaczenia dla liczby wykonanych szczepień, które zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w UE są nieobowiązkowe, jest też samo podejście ludzi do szczepień. Według wspomnianych danych Our World in Data, w Wielkiej Brytanii jest też najwyższy odsetek osób, które w sondażach deklarowały chęć zaszczepienia się przeciw Covid-19, aczkolwiek w tym przypadku trzeba pamiętać, że badania mogły być przeprowadzane w różnym czasie i inną metodologią. Tym niemniej w Wielkiej Brytanii taką chęć deklarowało 71,2 proc., we Włoszech 55 proc., w Niemczech - 41 proc., a we Francji - niespełna 30 proc.