Wyobraźcie sobie człowieka, który nie jada mięsa, ma uczulenie na jajka i pewnego dnia dostaje zaproszenie na kolację, na której jest serwowany wyłącznie sznycel po wiedeńsku. Dokładnie tak się czułem na prezentacji nowej Toyoty RAV4. Raz, że SUV-y nie są moim ulubionym rodzajem aut, dwa – na liście modeli, które chętnie zaparkowałbym w swoim jednostanowiskowym garażu, RAV4 zawsze zajmowała ostatnie miejsce.
I to nie dlatego, że była beznadziejna. Szczerze mówiąc, to nawet nie wiem, jaka była, bo za każdym razem, gdy nią jeździłem, doznawałem autentycznej amnezji – 15 sekund po tym, jak z niej wysiadałem, nie pamiętałem nawet, jaki ma kolor. Była nijaka. Bez charakteru, wyraźnych wad i zalet, mocnych i słabych stron. To był odpowiednik granatowych dżinsów Levi’sa – coś, na co nikt nie zwraca uwagi. I dlatego też sprzedawała się jak te dżinsy – 8 mln sztuk w ciągu 25 lat. Kto ją kupował? Oczywiście ludzie, którzy noszą granatowe dżinsy Levi’sa. Wchodzą do odzieżowego, czują się przytłoczeni liczbą dostępnych kolorów i krojów; tu dziurawe, tam sprane, tu rurki, tam dzwony, z krokiem w kolanach, wrzynające się aż po migdałki, na guziki, na suwak, na szlufkę, nie mogą się połapać, więc proszą o klasyczne levisy. Bo ufają sprawdzonym rozwiązaniom. I marce. Właśnie taka przez lata była Toyota. Dlaczego zatem przyjąłem zaproszenie na prezentację nowej RAV4? Bo była w Barcelonie. A dzień wcześniej pozwolono nam jeszcze pojeździć nowym Lexusem ES wokół Malagi. A ja bardzo lubię i Lexusa, i Malagę, i Barcelonę. Pojechałem więc, licząc na to, że w czasie, gdy będą trwały jazdy testowe RAV4, ja będę mógł popijać cavę i kąpać twarz w hiszpańskim słońcu na hotelowym tarasie.
Plan się nie powiódł. I wcale nie dlatego, że lało i było 5 stopni (w końcu cava zawsze smakuje tak samo dobrze). Toyota najwyraźniej zdawała sobie sprawę z faktu, że większość dziennikarzy będzie miała podobny plan do mojego i jazdy testowe zaplanowała na dzień powrotu do kraju – start zaraz po śniadaniu, a kto nie wsiądzie do auta, ten nie wsiądzie też do samolotu. Proste. I skuteczne. Zostałem zmuszony do bliższego poznania RAV4 piątej generacji i… bardzo się z tego cieszę.
Raz, że samochód wreszcie nie został zaprojektowany przez kuśnierza do spółki ze ślusarzem, lecz przez profesjonalistę. Nadwozie ma pazur, jest rozpoznawalne. Użycie słowa „ładne” byłoby dużym nadużyciem, ale na pewno jest na swój sposób atrakcyjne. No i mieści naprawdę kolosalną kabinę, z mnóstwem miejsca dla pasażerów i 600-litrowym, ustawnym bagażnikiem, do którego podobno wejdzie na stojąco rower.
Reklama
Podoba mi się też to, że w przeciwieństwie do wielu innych marek Toyota nie próbuje udawać, że RAV4 jest premium i że w jej zbudowanie zaangażowano specjalistów z NASA. Na przekór panującym trendom, sterowanie tym i owym powierzono tu pokrętłom i przyciskom. Dużym, praktycznym i ergonomicznym. Te od klimatyzacji czy podgrzewania foteli bez trudu odnajdzie niewidomy, a uruchomi człowiek, który zamiast ręki ma hak. Ładowarka indukcyjna pomieści telefon w każdym rozmiarze, nad schowkiem znalazła się praktyczna półka wyłożona gumą, zegary są czytelne, a montaż sprawia wrażenie tak solidnego, że po wybuchu granatu wnętrze prawdopodobnie wystarczy odkurzyć. Jeśli zaś chodzi o system multimedialny i nawigację, to działają tak, jakby nie były oparte na procesorach, tylko na dźwigniach i zębatkach. Wszystko odbywa się powoli i nie funkcjonuje tak, jakbyście oczekiwali tego od nowoczesnego sprzętu. Pod tym względem Toyota niestety nadal prezentuje poziom budki telefonicznej w świecie pełnym smartfonów.
Za to pod względem napędu jest o kilka długości przed konkurentami. Do wyboru tak naprawdę macie hybrydę lub hybrydę. Ta druga ma napęd na cztery koła i z papierów wynika, że jest ciut mocniejsza. Mniej więcej w taki sam sposób, w jaki wódka zmrożona jest mocniejsza od niezmrożonej – „kopie” tak samo, ale smakuje lepiej. I tak samo jest w przypadku RAV4 – choć osiągi wersji i-AWD są niemal identyczne, jak w przypadku przednionapędowej, to jeździ zdecydowanie dojrzalej od niej. I zaskakująco dobrze radzi sobie w trudniejszym terenie. Dla mnie ważniejsze jednak jest to, że motor podczas ostrzejszego przyspieszania wreszcie nie wyje tak, jakby chciał wyskoczyć spod maski prosto na wasze kolana. Ewidentnie między komorą silnika a kabiną pojawiło się coś, co w cywilizowanym świecie nazywa się wygłuszeniem. W końcu odkryli to również Japończycy.
Najlepsze zostawiłem na koniec. Spalanie. Przez kilka godzin kręciłem się po krętych, górzystych drogach Katalonii, stałem w barcelońskich korkach, śmigałem 130 km/h autostradą na aktywnym tempomacie (działa tak sobie). Wyszło średnio 5,6 litra. Wiem, że niektórzy moi koledzy po fachu dobili do 9–10 litrów, ale wiem też, że oni traktują pedały gazu i hamulca jak przyciski – są albo całkowicie włączone, albo całkowicie wyłączone. Nie ma tu stanu pośredniego. Ja jeździłem po prostu normalnie.
A teraz normalnie, sam nie wierząc w to, co piszę, chciałem polecić wam RAV4. Jeżeli potrzebujecie uniwersalnego, ekonomicznego, dużego i praktycznego, nieprzekombinowanego SUV-a, który niczego nie udaje i jest dokładnie taki, jaki powinien być SUV, to powinniście się zainteresować Toyotą. Innymi słowy, wreszcie możecie zamienić swoje klasyczne granatowe levisy na levisy w radośniejszym błękicie, nieco zwężone, z lekkimi przetarciami na kolanach. Nadal są praktyczne i pasują do wszystkiego, ale będziecie wyglądali w nich znacznie lepiej.