Przedstawiciele linii lotniczych Thai Airways bez zbędnych pieszczot oświadczyli, że Nowozelandki są za grube na lot w luksusach. Najwyraźniej personel pokładowy uznał za realne niebezpieczeństwo, że jak Huhana, Tere i Renell wbiją się w ultrawygodne, skórzane, obszerne biznes-fotele, to już się z nich nie wybiją i trzeba będzie demontować pół samolotu, żeby je wyciąć razem z częścią kadłuba i odstawić do domu. Możliwe również, że przez trzy damy z nadwagą siedzące na samym przodzie maszyny zaburzona zostałaby trajektoria lotu – tak mocno, że ostatecznie wylądowałaby ona w Ułan Bator, zamiast w Auckland. O problemach ze wznoszeniem po starcie i zbyt szybko opadającym dziobie podczas lądowania nie wspomnę.
Jakie były prawdziwe powody tego, że dziewczyny w rozmiarze 7XL (nie przesadzam, widziałem zdjęcia!) nie poleciały klasą biznes, nie wiem, bo nie znam się na samolotach. Zresztą nie to jest sednem tej historii. Prawdziwy dramat rozegrał się już po powrocie do domu. Huhana, Tere i Renell uznały, że to całe doświadczenie było „przerażające” i uważają, że zostały – uwaga, uwaga! – zdyskryminowane. „Powiedzieli, że jesteśmy za duże. Poczułyśmy się jak przestępcy” – powiedziała mama Huhana w jednym z wywiadów. Po powrocie napisała skargę do linii lotniczych i biura podróży organizującego odchudzające wakacje. To ostatnie oddało jej pieniądze i obiecało, że zrobi wszystko, by – cytuję – „w przyszłości nie dochodziło do podobnych sytuacji”. Serio? Ciekawe tylko, jak zamierzają tego dokonać. Rękoma swoich handlowców biuro przebuduje klasę biznes we wszystkich dreamlinerach? A może będzie wysyłało grube nowozelandki do Tajlandii rosyjskimi antonowami An-124 Rusłan?
Reklama
Powiecie, że kpienie z czyjejś tuszy to najgorszy przejaw buractwa. Ja jednak wcale nie żartuję z grubasów, tylko z tego, że obecnie nie można określać grubasów mianem grubasów. Przeraża mnie to, że współcześnie nazwanie rzeczy po imieniu definiowane jest jako dyskryminacja. Poprawność polityczna doprowadziła do tego, że to nie grubas powinien schudnąć, żeby zmieścić się w fotelu klasy biznes, tylko to linia lotnicza i producent powinni dołożyć wszelkich starań, aby każde siedzisko w samolocie miało powierzchnię stanu Kentucky. Przecież to obłęd! Idąc tym tropem, wypraszam sobie nazywanie mnie łysielcem oraz kategorycznie żądam, by każdy fryzjer w tym mieście miał dla mnie przygotowaną specjalną ofertę zaplatania warkoczyków. A co, gdybym nie mył się przez pół roku, wsiadł do autobusu jadącego do Paryża i został z niego wyproszony z uwagą, że śmierdzę? Przecież to też dyskryminacja! Bo wolno mi śmierdzieć. To mój wybór i pozostałych 40 pasażerów oraz kierowca powinni to uszanować, a nie narzekać.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP