Analityk zwrócił uwagę na występujące na świecie zjawisko ujemnego oprocentowania hipotek. Zauważył, że niemal zerowe stopy procentowe na dobre rozgościły się w Polsce, czego konsekwencją jest rachityczne oprocentowanie lokat, a niekiedy nawet konieczność płacenia bankowi za przywilej trzymania oszczędności w jego skarbcu.

"Jeśli myślimy, że świat bankowości ostatecznie stanął na głowie, to czekać nas może jeszcze nie jedno zaskoczenie. Na Zachodzie zdarza się bowiem, że to bank płaci kredytobiorcy za udzielony kredyt stosując ujemne oprocentowanie długu" - pisze Turek.

Przypomniał, że przez lata z niedowierzaniem patrzyliśmy na doniesienia ze świata o ujemnie oprocentowanych lokatach. Dziś zanosząc pieniądze do polskiego banku sami możemy doświadczyć "zysku ujemnego".

"Póki co ujemnego oprocentowania depozytu powinni obawiać się głównie przedsiębiorcy. W przypadku zwykłych obywateli zanoszących oszczędności do banku realnym ryzykiem jest to, że odsetki od depozytu na poziomie 0,01 proc. czy 0,1 proc. będą mniejsze niż opłaty pobierane przez bank za konto, kartę wydaną do rachunku czy wiążące się z nią drobne ubezpieczenie" - wskazuje analityk.

Reklama

Według niego testowane przez banki "nowinki finansowe" nie kończą się na płaceniu bankom za trzymanie pieniędzy na ich rachunkach. Coraz więcej niecodziennych mechanizmów można znaleźć na rynku kredytów.

"Póki co omijają one szerokim łukiem Polskę, ale tak samo przez wiele lat było z lokatami, na których nie da się zarobić" - zastrzega Turek.

Wskazał na paradoks, który można spotkać u naszych zachodnich sąsiadów - jeśli pożyczymy pieniądze na zakup mieszkania w ramach kredytu, w którym mamy 10-letnią gwarancję tego, że rata nam się nie zmieni, to pożyczka będzie nas kosztowała niewiele ponad 1 proc. w skali roku. Jak zaznaczył, to około 3 razy mniej niż w Polsce.

"Nie to jest jednak w całej sytuacji szokujące. Na pierwszy rzut oka umyka logice to, że gdybyśmy zaciągnęli kredyt bez gwarancji niezmienności rat, to wtedy oprocentowanie takiego kredytu, który przecież z punktu widzenia klienta jest bardziej ryzykowny, będzie prawie o połowę wyższe niż z +wykupioną gwarancją+ niezmienności rat. Racjonalna byłaby przecież sytuacja odwrotna, w której kredyt bez ubezpieczenia jest tańszy od tego z ubezpieczeniem. Z podobną sytuacją mamy też do czynienia np. w Szwecji" - wyjaśnia Turek.

Jego zdaniem pojawia się więc naturalne pytanie - kto przy zdrowych zmysłach chciałby wziąć o ponad połowę droższy kredyt, w przypadku którego rata z miesiąca na miesiąc może znacznie wzrosnąć?

"Wydaje się, że tylko ktoś kto ma żyłkę hazardzisty i wierzy, że nastąpi sytuacja przeciwna, czyli najtańszy kredyt w historii – a z takim mamy właśnie do czynienia – będzie jeszcze tańszy. Całe to szaleństwo jest możliwe dlatego, że pieniądze na kredyty banki niemieckie pozyskują poprzez emisję długoterminowych papierów wartościowych" - tłumaczy analityk.

Inwestorzy tak cenią możliwość zakupu w miarę bezpiecznych niemieckich papierów o długiej zapadalności, że są w stanie zaakceptować ich ujemne oprocentowanie. Upraszczając, to inwestorzy płacą za możliwość przeznaczenia ich pieniędzy na finansowanie kredytów mieszkaniowych.

Turek podaje też przykład Danii, gdzie jeszcze w 2019 roku głośna była informacja o oferowaniu przez Jyske Bank kredytów z ujemnym oprocentowaniem - na maksymalnie 10 lat na kwotę minimum 200 tysięcy koron. W praktyce kredytobiorca musiał co miesiąc oddawać część pożyczonego kapitału, natomiast jako bonus bank odejmował od salda kredytu jeszcze „parę koron” tytułem ujemnych odsetek. W efekcie mieliśmy do czynienia z sytuacją, kiedy bank płacił kredytobiorcy za możliwość pożyczenia mu pieniędzy np. na remont.

Mimo to bank i tak na całym interesie zarabiał – sam mógł bowiem uzyskać kapitał jeszcze taniej, ponadto kredytobiorca musiał ponieść koszty prowizji i ubezpieczeń związanych z zaciągnięciem i posiadaniem zadłużenia.

"W sumie więc bank powinien na całym interesie i tak zarobić" - podsumował analityk. (PAP)

Autor: Marcin Musiał