"Po wiosennym ochłodzeniu koniunktury sytuacja bardzo szybko wróciła do normy. Widząc odbudowę popytu deweloperzy zaczęli znowu wprowadzać do swoich ofert sporo nowych mieszkań. W odróżnieniu od sytuacji z drugiego kwartału banki jesienią nie zdecydowały się też na ponowne zaostrzenie kryteriów udzielania kredytów mieszkaniowych" - czytamy w analizie.

Według analityków, w okresie pandemii tempo wzrostu cen oscyluje w granicach 5 proc. w skali roku. To mniej niż w czasie przedcovidowym, ale wtedy rynek był zbyt rozgrzany - wskazali. "Dziś widać bardzo duży popyt na mieszkania kompaktowe i relatywnie tańsze, bardziej na obrzeżach, niż w topowych lokalizacja" - poinformowali.

"Spodziewam się, że w kolejnych kwartałach ceny mieszkań będą rosły w tempie 7-8 proc. w skali roku. Nie jest jednak wykluczone, że będzie to więcej, tzn. 9-10 proc." - uważa prezes HRE Think Tank Michał Cebula.

Reklama

Jak tłumaczył, taka sytuacja jest możliwa pomimo osłabienia gospodarki, ponieważ wielu inwestorów szuka bezpiecznej przystani dla kapitału, a lokaty bankowe przynoszą realne straty z powodu inflacji. Rekordowo tanie są też kredyty hipoteczne.

Wskazał, że dla długoterminowej stabilizacji rynku mieszkaniowego ważne jest, aby mieszkania nie drożały zbyt szybko w odniesieniu do inflacji czy naszych pensji.

Dodał, że w trakcie hossy, której de facto wciąż jesteśmy świadkami, ceny mieszkań w Polsce rosły najpierw przez cztery lata wolniej niż wynagrodzenia. Potem sytuacja się odwróciła i przez kolejne dwa lata pensje nie nadążały za cenami mieszkań w dużych miastach. Zbyt szybki wzrost cen względem zarobków powoduje, że mieszkania stają się coraz mniej dostępne, czego skutkiem jest niezadowolenie społeczne - poinformował.