Masowe korzystanie ze zwolnień lekarskich stało się sposobem na wymuszanie podwyżek płac. Nawet weryfikacja chorobowego nie zawsze skutecznie przeciwdziała takim praktykom.
Ze względu na absencje chorobowe wczoraj zamknięto m.in. kilkanaście przedszkoli we Wrocławiu, a niektóre szkoły (m.in. w Warszawie) skracają zajęcia lub je odwołują. Część placówek zapowiada, że jeśli sytuacja się nie zmieni, będą w najbliższym czasie nieczynne. Wcześniej, w czerwcu i lipcu tego roku, ze zwolnień lekarskich skorzystały masowo pielęgniarki. Straszono je kontrolami ZUS i prokuraturą, ale ostatecznie Ministerstwo Zdrowia się ugięło i przyznało im podwyżki. Sukcesem zakończyła się podobnie przeprowadzona akcja policjantów, również protestujący w ten sposób pracownicy sądów mają dostać podwyżki. Masowe korzystanie z chorobowego stało się więc już zwykłą metodą nieformalnego strajku. Skuteczną, bo trudną do zakwestionowania.
– W praktyce jedynym sposobem na przeciwdziałanie takim przypadkom jest weryfikacja zwolnień lekarskich. A tego nie da się przeprowadzić błyskawicznie – tłumaczy Paweł Korus, radca prawny i partner w kancelarii Sobczyk i Współpracownicy.
W przypadku nauczycieli decyzje w tej sprawie będą zależeć od sytuacji konkretnych placówek. – Mogą je podejmować dyrektorzy szkół. Jeśli będą mieć podejrzenia co do zasadności zwolnień, mają prawo wnioskować do ZUS o przeprowadzenie kontroli – podkreśla Joanna Gospodarczyk, dyrektor Biura Edukacji Urzędu m.st. Warszawy.

Nieformalne akcje

Reklama
Popularność takiej formy protestu wynika z jego łatwej realizacji. Gdyby pracownicy chcieli przeprowadzić legalny strajk, musieliby najpierw zrealizować całą procedurę sporu zbiorowego (wszczęcie, rokowania, mediacje). To czasochłonne. Na dodatek niektóre grupy zawodowe, w tym służby mundurowe oraz zatrudnieni w administracji rządowej i samorządowej, nie mają prawa do strajku. W przypadku masowego skorzystania ze zwolnień lekarskich wystarczy zorganizować się np. za pośrednictwem portali społecznościowych. I właśnie z tych względów trudno jest przeciwdziałać takim – często dość spontanicznym – akcjom. Oczywiście pracodawca może starać się wykazywać, że pracownicy prowadzą nielegalny protest, czyli w sposób sprzeczny z procedurą przewidzianą w ustawie z 23 maja 1991 r. o rozwiązywaniu sporów zbiorowych (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 399 ze zm.).
– Trudno jednak uznać, że jest to przypadek przewidzianej w ustawie innej formy akcji protestacyjnej niż strajk. Zgodnie z przepisami odbywają się one bowiem bez przerywania pracy, a w przypadku absencji chorobowych do tego dojdzie – tłumaczy Sławomir Paruch, radca prawny i partner w kancelarii Raczkowski Paruch.
Niemniej jednak zatrudniający mogą starać się zbierać dowody na organizowanie w ten sposób protestów, które mają wywrzeć presję na firmę.
– Trzeba to udokumentować, czyli np. dotrzeć do e-maili lub wiadomości na portalach internetowych, które potwierdzą, że pracownicy chcą w danym czasie skorzystać ze zwolnień lekarskich, aby wymusić zmianę warunków pracy – tłumaczy Izabela Zawacka, radca prawny i lider działu zbiorowego prawa pracy w kancelarii Wojewódka i Wspólnicy.
Jak mówi taki materiał może być atutem w trakcie późniejszych negocjacji z protestującymi.
– W ich trakcie firma może podkreślać, że doszło do nielegalnego protestu, i w razie braku porozumienia pracodawca będzie dochodził odszkodowań za szkody nim wywołane. Nawet jeśli ostatecznie zrzeknie się on takich roszczeń w porozumieniu zawartym z reprezentacją załogi, to za cenę ustępstw ze strony tej ostatniej – dodaje mec. Zawacka.

Czy aby chorzy?

W praktyce jedyną w pełni skuteczną formą przeciwdziałania protestom na L4 jest jednak kwestionowanie zasadności samych zwolnień lekarskich. Pracodawca, który zatrudnia co najmniej 20 pracowników, sam może kontrolować prawidłowość wykorzystywania chorobowego, a każda firma ma prawo wnioskować o kontrolę jego zasadności do ZUS.
– W przypadku przerwania pracy przez znaczą grupę pracowników dla firmy liczy się jednak każdy dzień absencji, a weryfikacja zwolnienia lekarskiego nie odbywa się z dnia na dzień, zwłaszcza jeśli chodzi o sprawdzenie kilkuset lub nawet kilku tysięcy osób. Dodatkowo protestujący korzystają najczęściej z krótkotrwałych zwolnień np. z powodu zwykłego przeziębienia. A te trudno zakwestionować po kilku lub kilkunastu dniach – tłumaczy mec. Korus.
Teoretycznie ułatwieniem dla firm mogą być elektroniczne zwolnienia lekarskie, które są obligatoryjne od początku grudnia. Dzięki nim pracodawca szybciej dowiaduje się o absencji chorobowej i szybciej może zawnioskować o kontrolę. W praktyce jednak nie uniemożliwia to nieformalnych strajków. Dowodem mogą być przeprowadzone już w grudniu protesty pracowników sądów i nauczycieli.
– Problemem jest też to, że czasem sam bezpośredni pracodawca utożsamia się z postulatami nieformalnie strajkujących. Dotyczy to przede wszystkim sfery publicznej. Państwo – głównie z powodów polityczno-społecznych – nie chce represjonować pracowników budżetówki – zauważa mec. Paruch.
Podkreśla, że ci zatrudniający, którzy chcą zdecydowanie przeciwdziałać strajkom na L4, mogą podejmować odpowiednie kroki.
– Jeśli okaże się, że pracownik nieprawidłowo wykorzystuje zwolnienie, firma może go zwolnić dyscyplinarnie. Z kolei nakłaniającym do korzystania ze zwolnień, które okażą się niezasadne, grozi odpowiedzialność nie tylko za szkody wywołane nieformalnym protestem, ale też zarzut podżegania do nieuprawnionego pobierania środków z publicznego systemu ubezpieczeń – dodaje mec. Paruch.
Jego zdaniem w praktyce liczyć się będą jednak okoliczności samego protestu. Jeśli organizatorzy przekonają znaczną liczbę zatrudnionych do skorzystania ze zwolnień, to ZUS nie będzie w stanie sprawdzić wszystkich, a jednocześnie sam protest wejdzie na inny poziom (stanie się sprawą medialną, czasem polityczną). W takiej sytuacji pracodawcy najczęściej nie zależy już na eskalacji konfliktu, tylko jego zakończeniu.
– Skuteczny może być przykład. Gdyby w przypadku pojedynczego protestu ZUS zareagował błyskawicznymi i masowymi kontrolami korzystających ze zwolnień oraz lekarzy, którzy je wystawiają, to zniechęciłoby to do takiej formy presji na pracodawcach – podsumowuje mec. Korus.

>>> Czytaj też: Co czwarty młody Europejczyk żyje w przeludnionym mieszkaniu. W Polsce jest jeszcze gorzej