Stary podział na dawną, biedną NRD i bogatą RFN coraz wyraźniej jest zastępowany innym, opartym na osi północ – południe. Z landów położonych bliżej Bałtyku ludzie masowo wyjeżdżają za pracą i lepszym życiem w stronę Alp. Takie wnioski płyną z analiz publikowanych przez Instytut Berliński i ośrodek INSM.

Katolicy bogatsi

Na liście landów, z których od momentu zjednoczenia wyjechało najwięcej Niemców, numerem jeden jest zachodnioniemiecka Dolna Saksonia. Land ze stolicą w Hanowerze opuściło blisko pół miliona mieszkańców. Większość z nich trafiła do zasobnych katolickich krajów związkowych. Bawaria przyjęła 668 tys. wewnętrznych migrantów. Kolejne pół miliona trafiło do Badenii-Wirtembergii i Nadrenii-Palatynatu.
Reklama
– To głównie ludzie w wieku od 18 do 30 lat migrujący za pracą oraz do ośrodków uniwersyteckich – mówi w rozmowie z dziennikiem „Die Welt” Stephan Kuehntopf z Federalnego Instytutu Badań nad Ludnością. Większość to kobiety, co dodatkowo pogłębia demograficzną katastrofę. W Dolnej Saksonii czy Szlezwiku-Holsztynie zamykane są kolejne szkoły.
By zrozumieć przyczyny migracji, wystarczy rzut oka na wskaźniki bezrobocia. Na południu niewiele przekraczają one uznawaną za normę w dojrzałym kapitalizmie granicę 3 proc. (Bawaria 3,9 proc., Badenia 4,2 proc.). Im dalej na północ, tym wyraźniej liczba rąk do pracy przekracza zapotrzebowanie. W portowej Bremie, choć wciąż bogatej z punktu widzenia PKB, wskaźnik bezrobocia wynosi 11,8 proc. i już dziś jest wyższy niż dane z obu południowych landów dawnej NRD, Saksonii i Turyngii.
W pierwszej dwudziestce listy miast z perspektywą szybkiego rozwoju jest 15 miast bawarskich i trzy badeńskie. To zasługa wysokiej innowacyjności miejscowych koncernów spowodowanej wyższymi nakładami na badania i rozwój. Jena i Poczdam reprezentują NRD. Północ Niemiec w spisie nie istnieje.
Jeśli dotychczasowy trend się utrzyma, wschodni liderzy rozwoju mogą wyprzedzić maruderów z zachodnich Niemiec. Już dziś najbogatsza w dawnej NRD (poza Berlinem) Saksonia osiąga 90 proc. dochodu najbiedniejszych landów z zachodu. W pierwszej dziesiątce najszybciej rozwijających się miast połowa to ośrodki ze wschodu, m.in. Stralsund i Frankfurt nad Odrą. Kolejne cztery to miasta bawarskie. Jedynym przedstawicielem północy jest Bremerhaven – 9. miejsce.

Równik białej kiełbasy

Podział przebiega też w poprzek NRD. Szybki rozwój Saksonii i Turyngii, który dokonuje się dzięki związkom z przemysłem elektronicznym, kontrastuje z upadkiem Berlina. – To jedyna stolica na świecie, w której poziom życia jest niższy niż średnia krajowa – zauważa w rozmowie z „Die Weltem” demograf Reiner Klingholz. Co trzecie dziecko żyje w rodzinie korzystającej z zasiłków. 14 proc. berlińczyków nie ma pracy. Bezrobocie w stolicy jest wyższe niż w którejkolwiek z innych jednostek administracyjnych pierwszego rzędu. W ciągu 20 lat Berlin opuściło 95 tys. ludzi, 10-krotnie więcej niż otaczającą miasto Brandenburgię.
Nową granicę Niemcy nazwali Weisswurstaequator, czyli równikiem białej kiełbasy, popularnej w południowej części kraju, za to niemal nieznanej na północy. Linia kiełbasiana przebiega nieco na południe od Frankfurtu nad Menem i do tej pory symbolicznie dzieliła Niemcy kulinarnie, religijnie (katolicy i protestanci), językowo (dialekty dolno- i górnoniemieckie), historycznie (dawne Prusy kontra reszta kraju) oraz częściowo politycznie (obszary działania CDU oraz Bawaria ze swoją CSU). Teraz doszedł do nich czynnik ekonomiczny.
Polacy wyczuwają nową koniunkturę
Z danych agencji pracy Work Express wynika, że najpopularniejszymi kierunkami migracji polskich pracowników są Bawaria i Badenia-Wirtembergia, czyli landy położone na południe od Weisswurstaequator.
Polacy najchętniej wybierają takie miasta, jak Monachium, Norymberga i Stuttgart. Sporą popularnością cieszy się także silnie uprzemysłowione Zagłębie Ruhry, czyli miasta Nadrenii-Północnej Westfalii z tradycyjnie silną polską emigracją. Migranci najlepiej wyczuwają różnice w koniunkturze między poszczególnymi krajami związkowymi. Katolickie landy południa są chętnie wybierane, mimo że koszty życia są tam o 1/3 większe niż w reszcie kraju.
Dane Work Express potwierdzają też niechęć do pracy w Berlinie. Choć niemiecką stolicę od polskiej granicy oddziela zaledwie 80 km, wysoki wskaźnik bezrobocia (14 proc.) i duża konkurencja na rynki pracy sprawiają, że Berlin wybiera relatywnie niewielka grupa naszych rodaków.