Pogardliwym mianem nic niewartych umów o pracę nazywa się także te na czas określony, które gwarantują zatrudnionym wszelkie przywileje – urlop czy zwolnienie lekarskie
Obok wysokich opłat za przedszkole to właśnie śmieciowe umowy o pracę stały się jednym z motywów przewodnich tegorocznej kampanii wyborczej. I jak to bywa w przedwyborczej gorączce, politycy nie wiedzą nawet, z czym dokładnie walczą.
Pojęcie śmieciowych umów zrobiło zawrotną medialną karierę po ogłoszeniu rządowego raportu „Młodzi 2011”. Wynika z niego, że w Polsce funkcjonuje dualny rynek pracy. Są pracownicy uprzywilejowani, zatrudnieni na stałe (czyli na podstawie umów o pracę na czas nieokreślony) oraz cała reszta zatrudnionych, którzy pracują na podstawie terminowych kontraktów. W praktyce na potrzeby kampanijnej retoryki za śmieciowe umowy uznano i kontrakty cywilnoprawne (np. zlecenia), i o pracę na czas określony, bo oba typy umów nie gwarantują stabilności zatrudnienia, uniemożliwiają starania o kredyt i przyczyniają się do tego, że młodzi odkładają decyzję o założeniu rodziny.
To jednak wyjątkowo nietrafne uproszczenie, za pomocą którego wprowadza się w błąd opinię publiczną i manipuluje wyborcami. Rzeczywiście umowy o pracę na czas określony i kontrakty cywilnoprawne łączy to, że można je łatwo wypowiedzieć. Z osobą zatrudnioną na podstawie np. umowy-zlecenia można się rozstać z dnia na dzień, a z pracownikiem zatrudnionym na czas określony – za dwutygodniowym wypowiedzeniem, bez uzasadnienia. Na tym jednak podobieństwa się kończą. W przeciwieństwie do zleceniobiorców osoby pracujące na czas określony są objęte kodeksem pracy. Tak jak zatrudnionym na stałe przysługuje im prawo do płatnego urlopu, obowiązuje je ośmiogodzinny dzień i pięciodniowy tydzień pracy. Za nadgodziny otrzymują dodatkowe wynagrodzenie. Firma zawsze musi zgłaszać tych pracowników do ZUS, opłacać ich składki na ubezpieczenia społeczne i zapewnić wstępne, okresowe i kontrolne badania lekarskie. Czy takie warunki pracy można nazywać śmieciowymi tylko dlatego, że nie gwarantują zdolności kredytowej?
Osoby, które tak twierdzą, kpią z tych, którzy naprawdę pracują bez prawa do jakichkolwiek przywilejów. Czyli z osób długotrwale zatrudnionych na podstawie umów cywilnoprawnych, zawieranych po to, aby uniknąć rygorów kodeksu pracy. Ci zatrudnieni mają tylko takie uprawnienia, jakie są w stanie wynegocjować z firmą. Zamiast więc kruszyć kopie o ograniczenie liczby czasowych umów o pracę, które gwarantują godne warunki jej wykonywania, warto zastanowić się, jak zwalczać patologię obchodzenia kodeksu pracy. Może kampania taka nie zaprowadzi do urn 3,4 mln potencjalnych wyborców zatrudnionych na czas określony, ale przynajmniej naprawdę będzie dotyczyła śmieciowych warunków pracy.
Reklama