Zadzwonił do mnie właśnie kolega z gimnazjum. Nie miałem z nim kontaktu od wielu lat. Ciekawe, skąd wziął mój numer – Marcin Wydrowski, który kilkanaście dni temu wygrał turniej World Poker Tour (WPT) w Pradze i zdobył 325 tys. euro, zapewnia, że nawet nie wiedział, ile wynosi główna nagroda. Podobnie jak inni polscy gracze szybko jednak nauczy się, że o pokerze lepiej za głośno nie mówić.
Zawodowi pokerzyści najbardziej nie lubią pytań o cygara, Wielkiego Szu i wyciąganie kart z rękawa. – To nie jest żadna szemrana gra czy mafijny sposób na pranie pieniędzy. Nie ma oszustw, bo krupierzy, sędziowie, a często i telewizyjne kamery pilnują najmniejszego ruchu. Dla wielu z nas to po prostu praca, setki godzin rozgrywek, dużo czytania, sporo ćwiczeń różnych rozdań – mówi Marcin „Góral” Horecki.
Jest ich co najmniej kilkudziesięciu – tylu pojawia się na live’ach, czyli turniejach na żywo. O wiele więcej osób gra online. Ile dokładnie – nie wiadomo. Samo środowisko pokerowe nieoficjalnie mówi o kilkudziesięciu tysiącach osób. Jednak na tyle często i skutecznie, by z pokera się utrzymywać, gra w sieci sto, może dwieście osób. Niemal sami mężczyźni, w znacznej części z matematycznymi ciągotami – ścisłe, analityczne umysły. Często z doświadczeniem w grze w szachy, brydża czy karcianą RPG „Magic: The Gathering”.
Twarzą polskich graczy jest od lat Horecki. Wprawdzie regularnie ktoś nowy wygrywa spore pieniądze w turniejach na całym świecie, jednak polskie prawo skutecznie zniechęciło zawodowych pokerzystów do chwalenia się sukcesami. – Oczywiście tutaj w Czechach wszystko jest legalne, mam zapłacony podatek liczony od opłaty wpisowej, a w Unii nie ma podwójnego opodatkowania, więc polska skarbówka nie ma podstaw, by zgłaszać do mnie jakieś roszczenia. Ale mimo wszystko mamy poczucie, że lepiej nie wychylać się za bardzo z tą formą zarabiania – tłumaczy w czasie turnieju w Pradze Wydrowski.
Reklama

Bankroll management

Przepisy nowelizujące ustawę hazardową, z 2010 r., określiły pokera jako grę losową, a tym samym poddały go wielu ograniczeniom. Najważniejsza: rozgrywki na pieniądze i nagrody mogą się odbywać tylko w kasynach, które na 30 dni przed turniejem zgłoszą do Ministerstwa Finansów pełną listę uczestników. Dodatkowo płacą one podatek od wygranej, a nie jest on, jak w światowych rozgrywkach, pobierany od wpisowego. Efekt: duże turnieje zaczęły omijać nasz kraj, polscy pokerzyści rozjechali się po świecie i choć odnoszą tam sukcesy, to zupełnie się z nimi nie obnoszą.
I dlatego właśnie znany jeszcze przed zaostrzeniem prawa Horecki stał się twarzą polskich pokerzystów. „Góralem” jest od lat. Nick wziął się z tego, że zanim zaczął grać, był reprezentantem Polski w narciarstwie alpejskim. Kontuzja przerwała karierę. Skończył więc studia ekonomiczne i przez siedem lat pracował jako doradca finansowy w międzynarodowej firmie konsultingowej. Z kartami miał kontakt od zawsze. A to dziadek z wujkami grał w remika. A to sam jako nastolatek rozgrywał karciane RPG.
Pokera też znał. Najpierw hobbystycznie ze znajomymi, potem trochę w kasynach, coraz częściej grał też w internecie. – W pokerze mówimy na to „bankroll management”. Chodzi o to, że – jak na giełdzie – nie wkłada się wszystkich jajek do jednego koszyka, czyli gra się na stawkach odpowiednich do umiejętności i do ilości środków, jakie mamy w puli – tłumaczy. To doświadczenie inwestycyjne bardzo mu pomagało. Granie szło mu na tyle dobrze, że pięć lat temu rzucił pracę w korporacji i przeszedł na zawodowstwo. Największy sukces, jaki do tej pory odniósł, to trzecie miejsce podczas turnieju European Poker Tour (EPT) w Londynie w 2008 r. i 532 tys. dol. nagrody. – Tak duże wygrane nie są częste. Czasem nic się nie wygrywa, a trzeba zapłacić wpisowe, opłacić wyjazdy. Ale w rozrachunku rocznym wychodzę na swoje – przekonuje.
Równie znany w środowisku pokerowym jest Grzegorz „DaWarsaw” Mikielewicz. I to nie tylko z sukcesów przy stolikach, lecz także ze szkółki pokerowej, którą prowadził do 2010 r. To u niego nauczyło się grać wielu przyszłych zawodowców. Właśnie z tego młodego narybku wyrasta coraz więcej niezłych zawodników. Od kilku tygodni najgorętszym nazwiskiem w branży jest Marcin Wydrowski. Ten 26-latek z ponad 325 tys. euro na koncie w ogóle nie zdążył zdobyć innego doświadczenia zawodowego niż poker. Z wykształcenia jest nauczycielem wychowania fizycznego, jednak nigdy nie pracował w szkole. Jeszcze jako student ponad dwa i pół roku temu zaczął grać. – Kolega mi pokazał i wciągnąłem się – opowiada. Ćwiczył głównie w rozgrywkach online, wreszcie zaczął jeździć na turnieje. Ten w Pradze był czwartym tak dużym, do jakiego się zakwalifikował. – Nawet nie sprawdzałem, ile dokładnie wynosi główna wygrana. Grałem dla przyjemności, dla starcia z innymi graczami, przećwiczenia rozdań. I może udało się dlatego, że nie myślałem o pieniądzach – opowiada podekscytowany. – Teraz kupię mieszkanie i samochód. Pomogę mamie. Będę miał na wyjazd na następny turniej do Londynu. Może jeszcze kiedyś wrócę do wyuczonego zawodu, ale na razie to w pokerze mam szansę na prawdziwą karierę. I proszę mi wierzyć, to nie jest efekt uderzenia adrenaliny. W pokerze trzeba bardzo trzeźwo myśleć, to jest kwestia obliczenia wskaźnika ROI, czyli Return of Investment. Wiedząc, ile trzeba pieniędzy wyłożyć w turniej, obliczamy, ile można na nim zyskać – zapewnia Wydrowski. I chyba ma rację, bo kilka dni po wygranej w WPT zdobył 6. miejsce w mniejszym turnieju PokerStars.net i wygrał kolejne 55 tys. euro.

Inwestycja w pokerzystę

Bardzo podobnie, dokładnie obliczając koszty inwestycji, potencjał wygranej, czyli zarobku, ale także przegranej, o swojej pracy opowiadają inni polscy pokerzyści. Którzy też odnoszą sukcesy. Grzegorz Cichocki vel Obywatel G. w ubiegłym roku na turnieju w Tallinie zdobył drugie miejsce i wygrał 180 tys. euro. Grzegorz Wasek w 2010 r. w Berlinie za 4. miejsce zarobił 250 tys. dol., Michał Półchłopek w 2010 r. wygrał na Malcie i zgarnął 250 tys. dol., a w grudniu Mariusz Kłosiński za zdobycie 9. miejsca na EPT Praga dostał 53 tys. euro. Właśnie takie pieniądze najmocniej przyciągają do pokera kolejnych młodych graczy. Szybko uczą się oni jednak, że zarobić można nie tylko na największych imprezach.
23-letni Daniel z Warszawy przyjechał także do Pragi, ale startował tylko w mniejszych rozgrywkach. – W pokerowych turniejach live jest taki termin jak „wariancja”. Trzeba grać dużo, by mieć szansę na wygraną. Jeszcze nie mogę się pochwalić szczególnie dobrym wynikiem, ale na cashówkach, czyli pobocznych rozgrywkach między graczami, którzy odpadli z głównych turniejów, też można trochę zarobić – opowiada mężczyzna, który ma własną firmę, ale jak zapewnia, około połowy jego rocznego dochodu to wygrane. Był już na turniejach na Cyprze, Maderze, w Monako. – Takie wyjazdy są kosztowne, podobnie jak wpisowe. W dużych turniejach wynosi od tysiąca do kilku tysięcy euro, w cashówkach po kilkaset euro. Są inwestorzy, którzy wykładają pieniądze na wyjazdy pokerzystów, a potem mają szansę na zarobek z tego, co pokerzysta wygra. I wcale nie wychodzą na tym źle, bo nawet biorąc pod uwagę ryzyko przegranej, zwrot jest większy niż w przypadku gry na giełdzie – dodaje. Inwestorzy rekrutują się spośród polskich biznesmenów. Nikt się jednak nie pochwali takimi nakładami. Powód ten sam co w przypadku graczy: ostre prawo.
– Mało w tym romantyzmu. Nie ma dymu z cygar, nie ma wielkich przegrywanych przez jedną kartę fortun – śmieje się Horecki. – Ale jedno jest prawdziwe: pokerową twarz trzeba zachowywać. Tak w czasie gry, jak i po jej skończeniu – mówi.