Ktoś powie, że większość prowadzących firmy ma bardziej przyziemne problemy niż bohaterowie filmu. Pełna zgoda. Na co dzień jeśli nie walczą o nowych klientów, to chociaż o utrzymanie dotychczasowych. Jeśli nie zwalniają, to likwidują. Do tego wieczne przeciąganie liny, a to z urzędem skarbowym, a to z ZUS. Wszystko po to, żeby jakoś utrzymać się na powierzchni.

Światełko nadziei pojawia się zawsze, gdy rząd ogłasza uproszczenie zasad prowadzenia działalności, czy to w kwestiach podatkowych, rozliczania z ZUS, czy obniżenia kosztów funkcjonowania. Gaśnie, gdy okazuje się, że pod płaszczykiem korzystnych zmian przedsiębiorca dostaje po raz kolejny batem po czterech literach. Bo co z tego, że może skorzystać np. z abolicji w ZUS, skoro jego wniosek poczeka kilka miesięcy, bo w sprawie musi jeszcze wypowiedzieć się Komisja Europejska. W tym czasie, bo nie ma uregulowanej sytuacji w ZUS, koło nosa przejdzie mu okazja udziału w przetargu publicznym i zarobienia pieniędzy.

Nie ma również pewności, że rząd nie zmieni zdania, bo np. w publicznej kasie widać dno. Tak się stało ze składką rentową. Jeden minister finansów ją obniżył, kolejny podwyższył. Podobny ruch wykonano w sytuacji złej kondycji Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Najpierw firmy zatrudniające niepełnosprawnych emerytów dostały dofinansowanie do ich pensji, żeby za chwilę je stracić. Nie pierwszy i nie ostatni raz zapłacił pracodawca. Jak zwykle w imię ochrony publicznych finansów.